O tym, że – niestety – nie ma za czym tęsknić – przekonałam się boleśnie ubiegłej jesieni. Odwiedzając znajomą na Podhalu na chwilę wpadłam do Zakopanego. A, że była to naprawdę chwila, to postanowiłam wjechać na Gubałówkę.
Przez moment napawałam się widokami, a z równowagi nie wyprowadziły mnie nawet pamiątki o znikomej wartości estetycznej (obowiązkowo z wizerunkiem Jana Pawła II) czy nagabywanie pana od gry w trzy kubki. Mój dobry nastrój wyparował jednak, gdy do stolika obok przysiadła się para polskich turystów. Na oko zasobnych, w wieku 40 plus. Pan przez cały czas wykrzykiwał coś do nowego modelu smarfona (ważne sprawy biznesowe). A na uwagę partnerki, by popatrzył na góry, odburknął: przecież będę tutaj jeszcze przez dwa tygodnie, to się jeszcze napatrzę (o okraszeniu cytatu wulgaryzmem nie wspomnę).
Dialog ten przypomniał mi boleśnie, dlaczego nie ciągnie mnie do takich miejsc, jak Zakopane, gdzie trzeba przeciskać się przez tłum spacerujący Krupówkami. Nie ciągnie mnie też do znanych nadbałtyckich kurortów, gdzie na plażach toczy się walka o miejsce.
To, co dzieje się w znanych turystycznych miejscowościach jest pochodną zmian społecznych, jakie zachodzą w Polsce. W związku z tym nie mamy się na co obrażać. Klasa średnia bogaci się, więc stać ją na wakacje. A, że wcześniej wielu z jej przedstawicieli nie podróżowało po kraju lub też nie ma specjalnej potrzeby, by szukać czegoś wyjątkowego, to wybiera miejsca oczywiste. Szkoda, bo nasz kraj bogaty jest w ciekawe miejsca, czekające na odkrycie. I nie chodzi wcale o głuszę, gdzie docierają miłośnicy surwiwalu. Przykładem może Spała. Przeciętnemu Polakowi kojarzy się głównie ze słynnym ośrodkiem dla sportowców i dożynkami. Tymczasem osobom, które tam zawitają oferuje takie atrakcje, jak spływy Pilicą, zwiedzanie bunkrów czy ciekawe trasy rowerowe.