Parawaning, wynaleziony w Polsce, to dość świeża dyscyplina. Inaczej z samym parawanem, ten znany i używany jest już od dawna. Ma zresztą rację bytu – chroni przed silnym wiatrem, a wraz z nim unoszącym się piaskiem. Nie wspominając o tym, że wielu osobom parawan daje jakieś poczucie izolacji.
Z czasem jednak stawianie parawanów zamieniło się w konkurencję – kto bliżej wody. A, że przy samej wodzie może być tylko jeden – powstał parawaning. Z punktu widzenia naukowego to zajmowanie określonej powierzchni otoczonej parawanem o jak najwcześniejszej godzinie, tak by uprzedzić potencjalną konkurencję. Ot, taka bezumowna, samowolna dzierżawa kawałka plaży. Prawdziwe szaleństwo na punkcie tej wciąż nowej dyscpliny wybuchło już w ubiegłym roku.
W tym mogłoby być podobnie. Niestety, jej rozwój nie wszystkim się podoba. Nie zdołano rozegrać jeszcze ani jednych mistrzostw Polski, ba, nie powołano nawet federacji parawaningu, a już są rzucane kłody pod nogi uprawiającym ją plażowiczom. Rzucającym jest burmistrz Darłowa, który właśnie ogłosił, że chciałby, by rada miasta podjęła uchwałę ograniczającą parawaning. Powód?
Stawiane rzędami parawany utrudniają pracę ratowników i dotarcie służbom do morza. Skarżyć się też mają rodziny z dziećmi, które przegrały walkę o miejsca w pierwszym rzędzie, a przez to mają utrudnioną obserwację bawiących się przy wodzie maluchów. Według burmistrza plaża w Darłówku zostałaby podzielona na strefę parawaningu oraz wolną od tego sportu.
Temat jest już mocno dyskutowany.