W Łodzi zorganizowany proceder wyłudzania starych, najczęściej już wyremontowanych przez miasto budynków, zaczął się kilka lat temu.
Oszuści musieli się tylko trochę natrudzić – pogrzebać w księgach wieczystych, w rejestrach nieruchomości, archiwach. Z pomocą przychylnych osób potrafili ustalić, które budynki przejęło miasto, bo nie było i nie będzie roszczeń o ich zwrot, gdyż rodzina byłych właścicieli przepadła w wojennej zawierusze. Potem "odnajdywali" wiekowych spadkobierców po drugiej stronie globu lub natrafiali na testament spisany np. w Brazylii, odkupywali roszczenia od obdarowanego nieruchomością, a na końcu przed polskim sądem walczyli „o zwrot własności".
Rok temu władze Łodzi oceniały, że w podobny sposób mogło zostać wyłudzonych od miasta nawet blisko 400 kamienic. Straty szły w miliardy złotych. Władze miasta uważają, że to cena bezczynności państwa w sprawie systemowego, ustawowego rozwiązania problemu restytucji własności. Dzięki temu w każdej chwili po daną nieruchomość, najlepiej gruntownie odnowioną, może się zgłosić „pełnomocnik" z testamentem i ją przejąć.
Ponieważ bezczynność państwa w rozwiązaniu problemu reprywatyzacji pomagała oszustom, w Łodzi kilka lat temu powstał Zespół ds. Ochrony Praw Własności do Nieruchomości, który zatrudnia prawników, historyków i archiwistów. Zadaniem ekspertów jest m.in. sprawdzenie, czy zgłaszający roszczenia spadkobiercy nie są oszustami. Jak podaje łódzki magistrat w ciągu pięciu lat udało się zapobiec bezprawnej reprywatyzacji ok. 100 nieruchomości.
Zadaniem urzędników jest nie tylko ochrona praw własności, ale także monitoring obrotu nieruchomościami, gdy pojawia się podejrzenie wyłudzenia. Obecnie – jak podał PAP – na rozpatrzenie czeka 35 zgłoszeń skierowanych do łódzkiej prokuratury, o podejrzeniu przestępstwa wyłudzenia nieruchomości. Kolejne dziesięć zgłoszeń jest przygotowywane. To pokazuje skalę kamienicznego biznesu.