Rzeczpospolita: Ktoś z pani bliskich, czy znajomych chorował na raka?
Magdalena Król: Nie chcę zapeszać, ale szczęśliwie rak omija moich bliskich szerokim łukiem, choć oczywiście było kilka przypadków nowotworów w dalszej rodzinie. Niestety, niemal codziennie słyszę od znajomych, że ktoś bliski zachorował. Rak co roku zbiera żniwo wielkości populacji mieszkańców Londynu, a według prognoz w 2030 roku, co roku na raka będzie umierała populacja Pekinu. Nowotwór wkrótce będzie rozpoznawany u co drugiej osoby.
Skąd się wzięło się zainteresowanie nowotworami?
Podczas studiów bardzo frapowało mnie, jak to się dzieje, że w naszym organizmie rozwija się twór, który wywodzi się z jego własnych komórek, szkodzi, ale nie jest rozpoznawany przez własny układ odpornościowy. Po studiach, kiedy pracowałam w lecznicy jako lekarz weterynarii, stykałam się z tym na co dzień i zobaczyłam, jak wiele zwierząt cierpi z powodu nowotworów. Najgorsza jest bezradność, bo w przypadku guzów nieoperacyjnych obecnie nie jesteśmy w stanie zaproponować żadnej rozsądnej metody leczenia. Podczas doktoratu rozpoczęłam pracę nad nowotworami gruczołu sutkowego u suk – początkowo badałam geny, które są związane ze złośliwością i przerzutowaniem. Potem zaczęłam badać mechanizmy lekooporności nowotworów u psów i szukać sposobów, aby je przełamać. Wyjechałam na staż po doktorski do jednej z czołowych instytucji naukowych świata – Netherlands Cancer Institute w Amsterdamie i zaczęłam pracę nad nowotworami ludzi. Tam poznałam mojego przyszłego mentora z Nowego Jorku prof. Jeffa Pollarda, dzięki któremu zajęłam się badaniem interakcji pomiędzy komórkami układu odpornościowego i komórkami nowotworowymi..
Co się pani udało dowiedzieć o raku do tej pory?