Ktoś, kto jedzie 100,200 czy 300 km chętnie zjedzie na chwilę ze szlaku, by kupić bochenek dobrego chleba, a nawet dwa.
Ja tak robię od lat, szukam chleba białego, dobrze upieczonego, chrupkiego i najlepiej jeszcze ciepłego- i oczywiście miejscowego. Ideałem byłoby brać go prosto z piekarskiego kosza albo łopaty.
Taki bochenek wystarczy na następne 300 km. Niestety tradycyjnych chlebów coraz mniej, są coraz żółtsze: więcej pszenicy, a nawet kukurydzy, na dodatek nieświeże i blade. Aż przykro wychodzić z takiego sklepu.
Ostatnio miałem szczęście w centrum Łodzi w okolicach Fabrycznej, są rozgrzebane budową, ale stoi tam ciężarówka z pieczywem i były tam ogromne bochenki dobrze upieczone, więc poprosiłem połowę, kosztowała 12 zł. Skórka była gruba zarówno na górze, jak i od spodu, wydzielałem kuzynowi, który ze mną jechał po kawałku, aby jak najwięcej zostało.
Taki chleb wciąga, najpierw skórka z góry po kawałku, za chwilę mamy chęć na środek, środek też jest dobry- ale po skórce, potem skórka spodnia, z goryczką podpieczonej mąki, i znów mamy ochotę na środek. Trzeba uważać, by w dłuższej trasie nie zjeść całego bochenka. Z tego łódzkiego sporo mi zostało, tydzień miałem go jeszcze w domu i nie sczerstwiał.