W najczęściej powtarzających się scenariuszach mówi się, że gdyby miał powstać centralny port lotniczy (CPL), niezbędny do realizacji strategii rozwoju LOT-u, to z biznesowego punktu widzenia trzeba byłoby zamknąć nie tylko Lotnisko Chopina, ale i port w Modlinie, Łodzi, Bydgoszczy i Radomiu. W najczarniejszych wersjach do tej piątki dołączają jeszcze krakowskie Balice, które dostaną przy tym projekcie rykoszetem, katowickie Pyrzowice, gdzie z powodzeniem rozwija się ruch cargo, a nawet Poznań, który z jednej strony „podgryzałby" CPL, a z drugiej – port Berlin Brandenburg, kiedy wreszcie zostanie oddany do użytku.
Jednak do realizacji inwestycji droga wciąż jest daleka, nie tylko dlatego, że wspomniane 30 mld złotych to nie wszystkie możliwe koszty. Ekspert lotniczy Adrian Furgalski uważa, że pomysł CPL krystalizuje się na wariackich papierach. Samo „zaoranie" Lotniska Chopina wycenia on na ok. 5 mld złotych. – A koszty zamknięcia pozostałych portów? – pyta.
Potrzebna jest strategia
– Jeśli nowy port będzie zbudowany w pobliżu jakiegoś lotniska regionalnego, to trzeba je będzie zamknąć – nie ukrywa Artur Tomasik, prezes Związku Regionalnych Portów Lotniczych (ZRPL). Jego zdaniem nie ma także szansy na zmuszenie przewoźników, którzy latają do Polski, aby latali na jedno lotnisko. – Regiony bardzo dynamicznie się rozwijają i to przewoźnik decyduje, dokąd poleci i gdzie widzi potencjał – dodaje Artur Tomasik.
Według danych ZRPL regionalne porty stworzyły bezpośrednio 14 tys. miejsc pracy, a tzw. wpływ katalityczny szacuje się na 220 tys. miejsc. Natomiast prognozy ruchu dla 14 portów regionalnych wskazują, że w 2020 roku obsłużą one 25,6 mln podróżnych, a 15 lat później ta liczba ma wzrosnąć do 42,1 mln.