– Zablokowano możliwość dalszego rozwoju energetyki wiatrowej – tak zapisy nowej ustawy oceniał Jarosław Rzepa, wicemarszałek zachodniopomorski. Właśnie na Pomorzu Zachodnim jest najwięcej instalacji wiatrowych w Polsce. – Po przyjęciu ustawy przeprowadziliśmy dogłębną analizę skutków jej wprowadzenia pod kątem potencjalnych możliwości lokalizacji nowych farm wiatrowych. Radni sejmiku województwa poznali te wyniki i są one bardzo złe – mówił Rzepa. – Tak naprawdę energii wiatrowej w naszym województwie już nie ma. Nie ma potencjalnych miejsc do posadowienia nowych inwestycji. W regionalnym programie operacyjnym mamy zapisane dalsze wsparcie dla energetyki odnawialnej, w tym wiatrowej. Są plany zagospodarowania przestrzennego, są gminy, które tak naprawdę czekają na te dodatkowe środki, bo chcą się szybciej rozwijać, a niekoniecznie mają większe subwencje. Są właściciele gruntu, którzy na to liczą, są miejsca pracy, które zostały stworzone dzięki tej gałęzi energetyki. Tymczasem wiemy dzisiaj, że już się zwalnia specjalistów. Dlatego region podszedł bardzo negatywnie do tych rozwiązań. Dwukrotnie wyraziliśmy swoje zdanie i mamy nadzieję, że refleksja przyjdzie.
W imieniu branży głos zabrał Wojciech Cetnarski, prezes zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energii Wiatrowej. – Od lat prowadzimy badania opinii społecznej na temat odbioru energii odnawialnej i wiatrowej w Polsce. Ma ona 70 – 80 proc. zwolenników. Tymczasem energetyka wiatrowa została publicznie napiętnowana i potraktowana w sposób dyskryminacyjny. Ustawa antywiatrakowa wprowadza sztywne, arbitralne odległości, które odbiegają od jakiejkolwiek rzeczywistości ekonomicznej i technicznej. Odległość 2 km od zabudowań czy ścian lasu oznacza, że wiatraki będzie można budować w miejscu gdzie pomiędzy jednym, a drugim domem jest odległość rzędu 4 km – mówił Cetnarski. Tymczasem w wielu regionach kraju takich miejsc, gwarantujących wystarczająco dobre warunki wiatrowe, praktycznie takich miejsc nie ma.
Przekonać społeczeństwo
– Wspomniał pan o badaniach stosunku Polaków do energii odnawialnej. Wyniki były dobre. Jednak coś poszło nie tak, jeżeli chodzi o nastawienie do wiatraków – dopytywał Marcin Piasecki, dziennikarz „Rz" prowadzący debatę. – Gdyby przepisy zmieniono zgodnie z odczuciem społeczeństwa, to mielibyśmy protesty i demonstracje. Przepisy zostały wprowadzone, sytuacja jest omawiana na panelach takich jak ten i poza tym nic się nie dzieje. Ludzie nie zostali do tego przekonani.
– Nie zgodzę się, że nie ma protestów dotyczących zahamowania rozwoju energetyki wiatrowej. Pod Sejmem były demonstracje – oponował Wojciech Cetnarski. Szef Polskiego Stowarzyszenia Ferm Wiatrowych przyznał jednak, że istnieje problem społeczny związany z lokalizacją ferm i uzyskiwania korzyści przez lokalne społeczności.
– Zdarzają się sytuacje, że kilka osób podpisuje dzierżawę swojego terenu pod turbinę i uzyskuje z tego tytułu bardzo duże przychody, podczas kiedy reszta mieszkańców uważa, że nic z tego nie będzie miała. Niestety ludzie nie widzą tego, jaki podatek się płaci na rzecz całej społeczności lokalnej. My jako inwestorzy nie doceniliśmy elementu odbioru społecznego i tego, że na własną prośbę wykreowaliśmy wśród osób mieszkających w pobliżu farm wiatrowych poczucie niesprawiedliwości. Opracowaliśmy w stowarzyszeniu program partycypacji społecznej, który pozwala wszystkim mieszkańcom okolic, gdzie stoją wiatraki, a nawet wszystkim mieszkańcom gmin, odnosić bezpośrednie korzyści, nie tylko w formie podatku od nieruchomości. Członkowie stowarzyszenia są gotowi - jeżeli Sejm zechciałby zastosować takie regulacje, możemy wdrożyć taki program. To jest właściwa droga, a nie wprowadzanie zakazów i nakazów.
O konieczności edukacji, ale i komunikacji z mieszkańcami terenów, na których powstają inwestycje energetyczne, mówiła też Janina Ewa Orzełowska, wicemarszałek województwa mazowieckiego. - Każda inicjatywa budzi emocje. Czy będą one negatywne, czy pozytywne, zależy od komunikacji i rozmowy z mieszkańcami. Nie można ich stawiać przed faktem wybudowania jakiejkowiek instalacji, czy to odpadowej, dotyczącej wiatru czy fotowoltaicznej. Oni muszą brać udział w rozmowach. Obserwowałam to na Mazowszu, jak budowaliśmy pierwsze solary. Połowa małych miejscowości była przeciwna, połowa, która się zdecydowała, świetnie korzysta z dobrodziejstw solarów. Dzisiaj ci, co byli przeciwnikami mówią, że też chcą. Podobny problem dotyczy biogazowni, które też budzą wiele emocji. Tu potrzebna jest dobra informacja. Na Mazowszu w części gmin, które przeszła taki etap edukacyjny, coraz częściej mówi się o pełnym wykorzystaniu wszystkich źródeł odnawialnych. I tam, gdzie jest dobry wiatr, chcą wiatraków, chcą biogazowni, chcą fotowoltaiki. Gminy chcą być niezależne energetycznie – tłumaczyła Janina Ewa Orzełowska.