W Polsce wciąż dominuje przekonanie, że kultura to przysłowiowy worek bez dna. Ile by się pieniędzy nie wydało, i tak zawsze będzie za mało i źle, a jeszcze się ktoś pomyli i przyzna wsparcie nieprawomyślnym artystom, których twórczość może się nie spodobać tzw. szerokim masom lub konserwatywnemu elektoratowi.
Dlatego profilaktycznie włodarze wolą uznać, że kultura to siermiężne koncerty przy okazji miejskich festynów z muzyką zazwyczaj z kręgu tzw. łatwej i przyjemnej, czyli często – beznadziejnej.
Na całe szczęście są miasta, w których zaczyna się to zmieniać. Odpowiednio prowadzona polityka kulturalna oznacza nie tylko wsparcie dla imprez plenerowych, ale też ulgi dla artystów szukających jakiejkolwiek przystani. Lata temu na podobną praktykę zdecydował się Berlin, który dawał duże preferencje w wynajmowaniu miejskich lokali lokalnym twórcom muzyki, ale też malarzom czy rękodzielnikom.
Czy Lublin może podążyć tą drogą? Szanse trudno oceniać, ale na pewno warto spróbować. Rozwijanie sfery kulturalnej zmienia obraz miasta, koncerty i festiwale odpowiednio przygotowane i nagłośnione mogą też dać miastu czysty zysk. Dzisiaj ludzie nie za bardzo chcą płacić za płyty, ale kontakt z artystami jest bardzo pożądany, dlatego na koncerty ciągną tłumy. Duńskie Roskilde z niewielkiej mieściny wypromowało się na jedną z europejskich stolic muzyki. Nie zaczynali od gwiazd, festiwal latami z mozołem budował swoją pozycję, ale dzisiaj jest w stanie ściągnąć każdą gwiazdę, bilety sprzedają się na pniu, a miasto tętni tłumem ludzi z całego świata wydających na noclegi, jedzenie i oczywiście wyskokowe napitki. W Polsce podobnym tropem idą Płock, czy Oświęcim, Gdynia już wypromowała Open'era. Dlaczego nie Lublin?
Wsparcie dla lokalnej sceny młodych firm to początek, kluczem będzie konsekwencja. Szkoda by było, gdyby miasto za rok czy dwa stwierdziło, że nie ma po co wspierać młodych artystów czy start-upowców, skoro komercyjnie lokale można wynająć za znacznie wyższe stawki. Kilka lat temu tak rozsadziły wiele centrów miast banki, płacące każdą stawkę za lokale w atrakcyjnych punktach. Dostały po łapach, ponieważ klienci wolą mieć kontakt z niespecjalnie lubianymi bankami przez internet czy telefon, zatem opłacanie drogich placówek przestaje mieć sens, przynajmniej w takiej liczbie jak wcześniej.