W latach 90. XX w. mimo ogromnej liczby uczelni prywatnych, na państwowe uniwersytety, akademie i politechniki i tak waliły tłumy. Na nikim nie robiły wrażenia liczby typu 25 osób chętnych na jedno miejsce.
Sytuacja się odmieniła. Kandydatów jest mniej, skończyły się wyżowe roczniki co jest realnym problemem dla władz samorządowych. Widać zmiany na rynku pracy, rośnie popyt na specjalistów, znających języki obce.
Z jednej strony to efekt inwestorów zagranicznych, uruchamiających w Polsce centra usług biznesowych, obsługujące oddziały firm z całego świata w zakresie IT czy księgowości. Drugim powodem jest otwieranie się polskiej gospodarki na eksport. Długo kołem zamachowym wzrostu PKB był popyt krajowy, teraz środek ciężkości idzie w stronę eksportu. Dlatego firmy muszą szukać partnerów zagranicznych tym bardziej, że dzięki sieci jest to prostsze.
Aby miasta mogły sprostać oczekiwaniom lokalnego biznesu, muszą wykrzesać z siebie więcej niż zapewnienie, że są dobrym miejscem zamieszkania. Jak grzyby po deszczu mnożą się kampanie, w których nawet duże aglomeracje zabiegają o studentów, ponieważ osoby takie już po zakończeniu nauki mogą w mieście zostać i pomóc w modernizacji tzw. tkanki miejskiej.
Nie wystarczy zamieścić zdjęć uśmiechniętych ludzi i krajobrazów. Młodzi ludzie sprawdzają co faktycznie miasto ma do zaoferowania jeśli chodzi chociażby o ścieżki rowerowe, miejsca do uprawiania sportu czy ofertę kulturalną, Trend ten jest bardzo pozytywny, ponieważ na rozruszaniu urzędników w kierunku nowych projektów zyskują wszyscy mieszkańcy, o ile są tymi korzyściami zainteresowani. >R4