Protesty i petycje do Ministerstwa Środowiska piszą zarówno związki żeglarskie, stowarzyszenia, kluby i mariny. Chodzi o wycofanie się z niektórych zapisów nowego prawa wodnego, które uderzają w rozwój żeglarstwa. Do akcji włączyli się też politycy.
– Masowo zaczęli się do mnie zgłaszać operatorzy i właściciele marin i przystani z województwa, w tym tych, które tworzyliśmy w ramach Zachodniopomorskiego Szlaku Żeglarskiego – mówi Norbert Obrycki, poseł PO, który wystąpił z interpelacją do ministra środowiska. - Jeśli prawo przeszłoby w takiej postaci, to wiele się po prostu nie utrzyma i zbankrutuje. Łódki przeniosą się gdzie indziej. Nawet w Niemczech będzie korzystniej niż u nas, przy tych kosztach, jakie będą miały mariny i przystanie żeglarskie – ocenia.
Danina za dno
Najważniejszą zmianą nowelizowanego prawa wodnego dla środowiska żeglarskiego jest wprowadzenie opłaty za każdy metr dna. Wysoka stawka 8,90 zł za metr, a w konsekwencji sięgająca kilkaset tysięcy złotych rocznie może doprowadzić do upadłości marin. Kolejną zmianę zapisano w art. 273 dotyczącym opłat za pobór wód podziemnych ze studni głębinowych. Według rządowego projektu minimalna dzienna opłata za pobór wody ma wynieść 500 zł, czyli 182 tys. rocznie. Wśród tysięcy dotkniętych tą zmianą podmiotów znajdą się też mariny korzystające z wód głębinowych. Zmienią się też stawki za odprowadzenie wód deszczowych czy roztopowych. Jeżeli mariny, by przetrwać, zdecydują się na przerzucenie kosztów na żeglarzy, to postój przeciętnego jachtu w przeciętnej marinie w sezonie może podrożeć o 2,6 tys. zł. A wtedy część żeglarzy może poszukać marin w Niemczech albo cumować „na dziko".
Bez żagli na lodzie
Finanse to nie jedyny problem żeglarzy. Nowe prawo wodne wprowadza szereg rygorów i zakazów. Art. 77 wprowadza zakaz poruszania się pojazdami po wodach powierzchniowych oraz gruntach pokrytych wodami. Przekładając to na praktykę, oznacza to zakaz poruszania się bojerami po lodzie. To pojazdy służące do żeglarstwa lodowego. Polacy w tej dyscyplinie są w czołówce. Nie wolno będzie też wjechać do wody amfibią, ale co najważniejsze żeglarze nie będą mogli wodować swoich łódek bezpośrednio z przyczep. To ostatnie dotyczy tych najmniejszych jednostek, a także żeglarzy dysponujących skromniejszym budżetem. Duże łodzie są wodowane przy pomocy dźwigów. Art. 34 nakłada na posiadaczy jachtów z silnikiem o mocy powyżej 9 9,9 KM, obowiązek wystąpienia o pozwolenie wodnoprawne, a także nakłada z tego tytułu nowe opłaty. Nie wystarczy więc już patent żeglarski. Olgierd Geblewicz, marszałek zachodniopomorski i jednocześnie żeglarz nazywa to absurdem. - Trudno określić jak taki obowiązek miałby być egzekwowany w wolnym żeglarskim świecie? Czy jachty zagraniczne przypływające do naszych marin miałyby taki obowiązek? Absurd! Jeśli nie oczywistym wydaje się, że wszyscy polscy żeglarze porzucą polską banderę! – ocenia skutki proponowanych zmian.
Kontrowersyjny projekt
Wszystkie zapisy są konsekwencją nowelizacji prawa wodnego. Nowelizacja już od dawna jest konieczna, bo taki jest wymóg Ramowej Dyrektywy Wodnej, jaką UE przyjęła w 2000 roku. Zgodnie z nią Polska musi dostosować swoje prawodawstwo do przepisów unijnych, a których celem jest ochrona ekosystemów wodnych. Ministerstwo Środowiska swój projekt ogłosiło w kwietniu tego roku. Jak szybko się okazało, zaproponowane zmiany w wielu dziedzinach okazało się jednak mocno kontrowersyjne. Jako pierwsze alarm podniosły samorządy, gdyż ustawa przewiduje znaczne podwyżki opłat za pobór wody i odprowadzanie ścieków. A to uderzy w gminy i ich mieszkańców. Z kolei samorządy województw zaprotestowały przeciwko odbieraniu im kompetencji w zarządzaniu melioracjatmi. Ustawa ma bowiem powołać nową, wielką państwową firmę Wody Polskie, która na „dzień dobry" zatrudni 3000 osób przejętych z melioracji podległym samorządom.