Aż trudno uwierzyć: Aerosmith postanowił zakończyć karierę. Na szczęście na jeden z pożegnalnych koncertów przyjedzie do Polski 2 czerwca.
Krótki sen
Kiedy rozmawiałem ze Stevenem Tylerem przed poprzednim koncertem zespołu w 2014 r. i zapytałem go, ile jeszcze będą grać, wokalista odpowiedział:
– W naszej grupie dochodziło do licznych zerwań i powrotów. Tak jak w każdej rodzinie, bo my jesteśmy jak rodzina. Walczymy ze sobą i kochamy się na zmianę. Ale będziemy grali tak długo, jak długo będziemy w stanie uprawiać seks. Będziemy grali tak długo, jak długo będziemy mogli ustać na scenie przez dwie godziny. Muzyka jest jak narkotyk. Jesteśmy od niej uzależnieni. Nasi fani mogą spać spokojnie.
Jak się okazało, sen był krótki. Wokalista Steven Tyler i gitarzysta Joe Perry, liderzy Aerosmith, nazywani niegdyś toksycznymi braćmi i amerykańskimi The Rolling Stones, zrobili wszystko, by powtórzyć perypetie kolegów z Anglii. Kłócili się zażarcie jak Mick Jagger i Keith Richards. Ten horror trwał od lat i miał kilka mocnych odsłon. Tyler, zmagając się z wieloma nałogami, żalił się publicznie, że koledzy nie odwiedzali go w szpitalu. Potem nie poinformował ich, że zgodził się na udział w „American Idol", co kolidowało z planami koncertowymi grupy. Napięcie sięgnęło zenitu, gdy Tylera miał zastąpić na tournée Lenny Kravitz, a Tyler w Led Zeppelin – Roberta Planta. Trzeba do tego doliczyć sztubacki wybryk Perry'ego, który podczas jednego z występów zepchnął wokalistę z estrady. Rejestracja tego żenującego zdarzenia biła rekordy oglądalności na YouTubie, ośmieszając zespół. Ostatecznie jednak udało się wszystko posklejać i Aerosmith nagrał w 2012 r. „Music from Another Dimension!", pierwszy studyjny album od „Honkin' On Bobo" (2004) z bluesowymi standardami, pierwszy od „Just Push Play" (2001) z premierowymi kompozycjami.
Nie ma chyba drugiej takiej grupy, która osiągnęłaby tak wiele w muzyce rockowej jak Aerosmit i straciła wszystko przez narkotyki. A potem przeżywała drugą młodość, utrzymując się na pierwszych miejscach list przebojów. Comeback zawdzięczali niesamowitej trylogii, albumom „Permanent Vacations", „Pump" i „Get A Grip". To na nich ukazały się wspaniałe ballady „Angel", „Cryin'", „Crazy" czy „Amazing", a także dynamiczne hity „Rag Doll", „Pernament Vacation", „Dude" czy „Love In Elevator". Ale własny oryginalny styl stworzyli w latach 80. Złożyły się nań dynamiczne kompozycje z rozbudowanymi partiami solowymi Joego Perry'ego – jednego z najbardziej błyskotliwych gitarzystów – i kunsztowne ballady z emocjonalnymi, bardzo dramatycznymi interpretacjami Tylera. Niesłabnącą sławą cieszy się monumentalna ballada „Dream On".