Pod sam koniec starego roku na stronie internetowej klubu ukazało się krótkie oświadczenie: „Wynik oraz poziom sportowy zespołu to najistotniejsze kryteria oceny pracy trenera. Ani jedno, ani drugie nie jest dla mnie satysfakcjonujące. W profesjonalnym sporcie, jakim jest siatkówka, pierwszy trener obciążony jest jednoznaczną odpowiedzialnością. Stąd też moja decyzja o rezygnacji z prowadzenia zespołu. Po wnikliwej analizie, z której jasno wynikało, że parametry sportowe są zdecydowanie niższe niż w sezonach poprzednich oraz po długiej dyskusji z prezesem Jeżowskim oraz trenerami Litwinem i Wojtowiczem moja wizja zmian została zaakceptowana. Jestem przekonany, że Ryszard i Marcin natchną zespół wiarą i nadzieją i na koniec sezonu wszyscy będą usatysfakcjonowani". Podpisał Bogdan Serwiński.
Co prawda w tym sezonie „Mineralne", jak mówi się o miejscowych siatkarkach, nie zachwycały, ale nikt tego od nich nie oczekiwał. Okres hegemonii zespołu z Muszyny skończył się wraz z odejściem możnego sponsora przed paru laty. Kiedy trener ogłaszał rezygnację, drużyna miała na koncie sześć wygranych i siedem porażek i zajmowała 8. miejsce w tabeli (na 14 drużyn występujących w Orlen Lidze, czyli ekstraklasie kobiet). To nie był tragiczny bilans, zwłaszcza biorąc pod uwagę kontuzje czołowych zawodniczek: Anny Grejman i Małgorzaty Lis.
Z teściową na plaży
Serwiński jeszcze niedawno wydawał się w świetnej formie. W liście otwartym adresowanym do dyrektora Chemika Police na początku grudnia, opublikowanym na klubowej stronie, w swoim stylu zwracał się do Radosława Anioła: „Aniele z Polic, Przyjacielu mój!". W dalszej części listu odpowiadał na zarzuty sformułowane wcześniej przez dyrektora klubu z Polic (poszło o to, że Muszynianka nie zgodziła się na przełożenie ligowego meczu, o co zabiegał Chemik). Zawsze mówił, co myślał, nie owijał w bawełnę, nawet jeśli nie było to w smak trenerom reprezentacji albo władzom siatkarskiego związku. Nie był ulubieńcem siatkarskich salonów, pewnie dlatego, że na nich nie bywał. Wolał siedzieć w Muszynie i robić swoje. Posługiwał się barwnym językiem. „Dziewczyny, tak to możecie grać z teściową na plaży" – takie perły można było wyłapać, kiedy w czasie meczu brał przerwę na żądanie, a mikrofony telewizji pozwalały podsłuchać uwagi trenerów.
W Ameryce o takich jak Serwiński mówią self-made man, człowiek, który sam wykuł swój sukces. Tam takich ludzi na ogół się szanuje i życzy kolejnych sukcesów, w Polsce raczej wyśmiewa i czeka na upadek. Więc z trenera Muszynianki żartowano i podważano jego metody, nazywano wuefistą albo Dyzmą siatkówki. Ale nawet jego przeciwnicy muszą przyznać, że dodawał żeńskiej siatkówce, która w naszym sportowym świecie schodzi na coraz dalszy plan, nieco kolorytu. A przede wszystkim poprowadził klub do sukcesów, o jakich w Muszynie nikt nawet nie śnił.
Małe miasteczko nad Popradem, znane uzdrowisko na polsko-słowackim pograniczu, nie miało siatkarskich tradycji. Sekcja siatkówki powstała w 1982 roku. Do tego momentu w klubie LZS Poprad Muszyna wychowywano piłkarzy. Serwiński, który kiedyś grał w piłkę nożną, był szkoleniowcem trampkarzy Popradu. Poza tym uczył w szkole wychowania fizycznego. Po pewnym czasie objął też drużynę siatkarek, chociaż nie miał wtedy o siatkówce wielkiego pojęcia.