Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że tak właśnie będzie. Później jednak ceny węgla się załamały, branża górnicza pogrążyła się w kryzysie, a kopalnie zaczęły oszczędzać. I ciąć wydatki inwestycyjne (pomysły ograniczenia kosztów pracowniczych czy szukania oszczędności w samych spółkach pojawiły się – narzucone przez właściciela – stosunkowo niedawno). Drastycznemu ograniczeniu zamówień towarzyszyły wydłużające się opóźnienia w płatnościach za otrzymane produkty i wykonane usługi, które sięgają kilku miesięcy. Zaległości kopalń wobec dostawców urosły już do 2 mld zł. Takiego „kredytu kupieckiego" nie sposób wytrzymać.
Nic dziwnego, że spółki zaplecza górniczego, które jeszcze niedawno myślały o podboju świata, zaczęły walczyć o życie. I wpadły w kryzys bardzo podobny do tego, w jakim pogrążyli się ich najważniejsi partnerzy, czyli kopalnie węgla kamiennego. Sposoby wyjścia na prostą były jednak diametralnie różne. Kiedy w kopalnie pompowano miliardową pomoc, firmy okołogórnicze ustawiały się w kolejkach po trudno dostępne kredyty bankowe. Gdy zarządy węglowych spółek w pocie czoła negocjowały choćby zawieszenie wypłat nagród i 14. pensji, menedżerowie ich dostawców podejmowali trudne decyzje o zwolnieniach grupowych. A gdy rząd PiS ogłaszał interwencyjne zakupy węgla, by zmniejszyć nieco zwały zalegającego surowca, spółki zaplecza górniczego szukały nowych rynków zbytu. I okazało się to strzałem w dziesiątkę.
Dzięki temu np. lider branży Famur jedną trzecią przychodów osiąga dziś za granicą. A w ciągu kilku najbliższych lat udział ten ma się zwiększyć do połowy. Wiele śląskich spółek aktywnie działa na bardzo odległych rynkach, od Meksyku przez Turcję, Kazachstan, Indie po Australię. I chociaż konkurencja ze strony światowych gigantów, jak Joy czy CAT, jest bardzo ostra, nasze spółki wcale nie stoją na straconej pozycji. Co prawda droga wyjścia z kryzysu przez zagranicę nie była najkrótsza, ale może się okazać lepsza i bardziej trwała.
Przedstawiciele firm zaplecza górniczego podkreślają, że walkę o klienta będą teraz wygrywać najbardziej innowacyjni. A kosztowne poszukiwanie nowych rozwiązań miałoby większe szanse na sukces przy finansowym wsparciu państwa. Orędownicy rządowej pomocy dostali do ręki nowy argument, czyli ogłoszony niedawno plan wsparcia branży meblarskiej. Kto wie, może i spółki okołogórnicze doczekają się podobnego. W końcu program „Inteligentna kopalnia" znalazł się wśród kluczowych dla polskiej gospodarki w projekcie strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju.
Nie jestem przekonany, że taka pomoc jest niezbędna. Ale jestem pewny, że miałaby większy sens niż ta wpompowana w kopalnie.