Rz: Skąd wziął się pomysł na projekt „Sztuka pod adresem"?
Katarzyna Bonev: Jestem w trakcie urlopu macierzyńskiego. Wymyśliłam spektakl teatralny na podstawie sztuki, do której nie mogłam zdobyć praw autorskich. Zawsze organizacyjne elementy, jak oświetlenie, akustyka, wynajem teatru, były dla mnie wrogie. Wiedziałam, że planując coś swojego, nie mogę tego mieć.
Ludzie potrzebują impulsu, żeby się przybliżyć do sztuki. Trzeba im pokazać, że sztuka to nie tylko teatr. Nie tylko klasyka, zbyt abstrakcyjna tematyka, już nie mówiąc o spektaklach politycznych. Idąc do teatru, nie chcemy czytać streszczeń, tłumaczenia ani się zastanawiać po spektaklu, o czym to było. Teatr bez kurtyny, reflektorów, ramy scenicznej, dystansu to był powód. Moim celem jest bycie blisko ludzi.
Łatwiej było napisać sztukę niż zdobyć prawa autorskie?
Zostałam do tego zmuszona. Wcześniej nic sama nie napisałam. Od słowa do słowa, w łazience, pisany był scenariusz na miarę moich możliwości – krótka forma jednoaktowej komedii – „Ość w gardle". To komedia dla dorosłych, która ma sprawić, żeby ludzie fajnie się czuli, a dodatkowym bonusem jest fakt, że także aktorzy się świetnie bawią.