Podczas gdy od kilku lat nasza piłka pnie się w górę, reprezentacja po raz pierwszy jest bliska awansu do czołowej dziesiątki rankingu FIFA, mistrz Polski po 20 latach zagrał w Lidze Mistrzów, a na nowoczesne i ładne stadiony tłumy walą drzwiami i oknami, jest jedno miejsce na futbolowej mapie, które przypomina o minionych latach – to skansen w Chorzowie.
Ruch jako jedyny w najwyższej lidze wciąż gra na stadionie, który pamięta czasy świetności Niebieskich. Ma to oczywiście swój niepowtarzalny klimat, a słynne wysokie białe maszty oświetleniowe, zwane w Chorzowie i okolicach świeczkami, w przyszłym roku będą obchodziły 50-lecie. Niedawno na stadion przy ulicy Cichej wrócił po kilku latach przerwy zegar szwajcarskiej firmy Omega. Ten zabytkowy chronometr zadebiutował na stadionie Ruchu w 1939 roku, a podczas okupacji był ukrywany przez Augustyna Ferdę – gospodarza klubu i zegarmistrza.
Ruch czerpie ze swojej bogatej historii garściami, a obiekt przy Cichej ozdabiają wizerunki najważniejszych zawodników – począwszy od Gerarda Cieślika na Krzysztofie Warzysze kończąc.
A jednak nie sposób się oprzeć wrażeniu, że Ruch w ekstraklasie funkcjonuje siłą rozpędu, że klub ten nie zdążył się przekształcić w nowocześnie zarządzane przedsiębiorstwo, że żyje tylko dzięki niekończącym się dotacjom i pożyczkom z kasy miasta, a odcięty od tego finansowania skończyłby marnie.
Oczywiście 14-krotny mistrz Polski nie jest jedynym klubem na garnuszku miasta. Śląsk Wrocław to kolejny przykład, do niedawna Korona Kielce, która w końcu po wielu latach nieudanych podejść została sprzedana prywatnemu inwestorowi – Dieterowi Burdenskiemu. Nigdzie jednak sytuacja nie jest równie dramatyczna jak w Chorzowie.