Pierwsze bociany przyleciały w tym roku do Lwowca w mazurskiej gminie Sępopol w ostatnim tygodniu marca. Zofia Jędrach mówi, że to późno i dobrze wie, co mówi.
Bociany wita w Lwowcu od 70 lat. Sama ma 84 lata i na Mazurach zamieszkała jako dziecko zaraz po II wojnie światowej.
Ksiądz liczy ptaki
Wieś liczyła wtedy kilkadziesiąt solidnych gospodarstw, zebranych w czworoboki dom–stodoła–obora. Domy z czerwonej cegły, stodoły obszerne, drewniane. Wszystko kryte czerwoną dachówką. Domy i obory licowane pruskim murem. Już wtedy na gospodarstwach było po kilka bocianich gniazd.
– U nas są dwa na stodole i cztery na domu. W tym roku one późno przyleciały, ale teraz bardzo się śpieszą. Młodych będzie dużo, bo się strasznie depcą – opowiada z uśmiechem Zofia Jędrach. Od dzieciństwa największe wrażenie robiły na niej rozmiary bocianich gniazd. – Są wielkie, piętrowe, ważą setki kilogramów. Ale nasze dachy jakoś je utrzymują – zauważa.
Rzeczywiście gniazda w Lwowcu robią wrażenie, ale we wsi jest coś jeszcze bardziej niezwykłego – „bociani kościół". Ta gotycka świątynia zbudowana została w latach 1372–1374. Czyli dziesięć lat po założeniu Lwowca (niem. Löwenstein). Czy już wtedy przylatywały tam bociany?