Jeśli ktoś wybiera się samochodem z Warszawy na Dolny Śląsk, niech weźmie ze sobą kanapki. To jazda jak przez kulinarną pustynię. Oczywiście, jeśli nie bierze się pod uwagę restauracji McDonald's.
O przydrożnej kuchni regionalnej, tak kiedyś mocno obecnej, można zapomnieć. Warto się jednak przegłodzić. A w nagłych wypadkach można z powodzeniem ratować się kanapkami z bufetów na stacji Orlenu. Ciekawe, że im dalej od Warszawy, tym są smaczniejsze.
Sam Wrocław i jego kuchnia zostały już dokładnie opisane. To miasto było Europejską Stolicą Kultury 2016. Kuchenny aspekt kultury okazał się wtedy tak ważny, że po zakończeniu tego programu powstała nawet „Wrocławska książka kucharska". Tyle że Wrocław, tak samo jak inne polskie miasta wojewódzkie, zwłaszcza te atrakcyjne turystycznie, jest już bardzo umiędzynarodowiony. Prawdziwym skarbem są dania kuchni regionalnej.
Z wody i lasu
Na Dolnym Śląsku można się najeść, rozkoszując się kuchnią bogatą w to wszystko, co oferuje okolica. Mamy więc gwarancję świeżości produktów, bo ich droga z miejsca produkcji na nasz talerz jest możliwie najkrótsza. Kolejna zaleta takiej kulinarnej podróży to ceny. W niewielkich knajpkach w regionie zjemy znacznie taniej niż w dużym mieście. Są grzyby z miejscowych lasów, gdzie rokrocznie organizowane są konkursy grzybobrania. Są ryby z milickich stawów, zaliczanych do najstarszych hodowli w Europie. Smak milickiego karpia wcale nie jest najlepszy w grudniu, kiedy Polacy zaczynają przygotowywać potrawy wigilijne, ale jest smaczny przez cały rok, nawet latem ryby nie czuć błotem. Nowe technologie hodowli spowodowały, że w zbiornikach znajduje się cały czas natleniana woda. A karp wędzony, mało znany w innych regionach Polski, to prawdziwe przeżycie dla podniebienia.
Oprócz karpi są jeszcze inne ryby słodkowodne – sum, tołpyga, jesiotr, szczupaki, okonie i karasie.