Szczerze? Bo kazał piłkarzom pracować. Na pierwszym treningu wszedł do szatni i powiedział: „Panowie, wiem, że wszyscy chcecie grać dobrze w piłkę, ale ja, będąc we Włoszech czy Anglii, nigdy o żadnym z was nie słyszałem. Wiem, że jesteście utalentowani, więc udowodnijcie mi, że wspólnie możemy osiągnąć sukces. Przyszedł czas ciężkiej pracy". I słowa „hard work", zrozumiałe dla każdego, zrobiły wrażenie, a sądzę, że niektórych wprawiły w popłoch.
I zawodnicy Wisły zwolnili trenera?
Tego nie powiem, ale mogliby się lepiej starać na boisku. Uważam, że Wisła popełniła błąd, zwalniając Dana Petrescu. A drugi, że nie wykorzystała go jako swojego ambasadora. W Wiśle nie było drugiego takiego trenera, który byłby znany w całym piłkarskim świecie. Byłem świadkiem, jak kiedyś podczas obiadu Petrescu odszedł od stołu z telefonem przy uchu. Potem przeprosił, ale zadzwonił do niego akurat Roman Abramowicz. Innym razem to był Ruud Gullit. W roku 2006 Petrescu nie miał jeszcze dużych doświadczeń trenerskich i miał nadzieję, że Wisła, która miała już niezłą markę w Europie, stanie się skokiem do kariery.
Panowie są z sobą w kontakcie?
Cały czas. Byłem nawet na ślubie i weselu Dana Petrescu. To też przeżycie. Na jakimś poligonie pod Bukaresztem, w dawnej willi Nicolae Ceausescu, gdzie przed wejściem sprawdzano gości jak na granicy, zebrały się największe gwiazdy rumuńskiej piłki z Gheorghem Hagim i Gheorghem Popescu, do tego Walter Zenga, Tore Andre Flo i jeszcze kilkunastu innych. Spore przeżycie dla kogoś tak owładniętego piłką, jak ja.
Ile jest prawdy w tym, że to Petrescu miał wpływ na to, co robi pan teraz?