Rz: Czy Wrocław rywalizuje z Białymstokiem o miano stolicy polskiego lalkarstwa?
Jolanta Góralczyk: Tak bym tego nie nazwała. Teatry mają zupełnie różne programy, a fakt, że na przykład wydziały lalkarskie w obu miastach w naturalny sposób ze sobą konkurują, jest twórczy i potrzebny. Oba wydziały organizują festiwale teatralne, które są miejscem wymiany doświadczeń. My gościmy ich we Wrocławiu, oni zapraszają nas do Białegostoku. W tym czasie nie tylko konfrontują się ze sobą studenci i pedagodzy, ale też programy nauczania. Więc jak pan widzi, same korzyści.
A nie ma pani wrażenia, że teatr lalkowy jest wciąż niedoceniany, bo kojarzony wyłącznie z teatrem dla dzieci?
Wiem, że zabrzmi to górnolotnie, ale dla mnie aktor-lalkarz to człowiek z misją. Zdecydowałam się na ten zawód świadomie i wiem, że nie ja jedna. A często postrzegani jesteśmy jak nauczyciel, któremu marzą się wykłady na uniwersytecie, a przychodzi mu uczyć dzieci w podstawówce w klasach 1–3. Teatr lalkowy ma oczywiście zadanie edukacyjne, bo w wielu przypadkach wprowadza młodego człowieka w świat teatru, ale to tylko jedna z domen lalkarstwa. Zapomina się, że to również miejsce interpretacji ważnych dzieł literackich oraz interpretacji tematów filozoficznych, egzystencjalnych. Poprzez formę plastyczną i nieco inne, nierealistyczne spojrzenie ten teatr stara się szukać odpowiedzi na istotne pytania, które nurtują ludzi myślących.
Jeśli spojrzeć na dorobek pani profesor, to widać, że aktor lalkowy nie musi czuć kompleksów wobec aktora dramatycznego.