Złośliwi twierdzą, że proziaki wzięły się z galicyjskiej biedy. Bo pieczywo bijące dziś na południowym wschodzie Polski rekordy popularności to nic innego jak prosty placek z mąki, kefiru i sody zwanej na Podkarpaciu prozą. Błyskawiczny w wykonaniu, bo legenda głosi, że niegdyś gospodyni potrafiła w ciągu 10 minut zarówno rozpalić ogień, jak i upiec taką bułkę. – W przeszłości pieczywo wypiekano raz na tydzień lub nawet na dwa tygodnie. Gdy się ono skończyło, a z uwagi na nadmiar obowiązków w polu kobieta nie była w stanie z wyprzedzeniem przygotować kolacji, robiła naprędce proziaki, by podać je mężowi razem z kubkiem mleka. W ten sposób głodny gospodarz mógł łatwiej doczekać pory posiłku – opowiada Krzysztof Zieliński ze stowarzyszenia Pro Carpathia zajmującego się promowaniem tradycyjnej żywności w regionie.
Popularne jak dawnej
Dziś już codzienne zdobycie pieczywa nie jest problemem, niemniej jednak mieszkańcy regionu znów chętnie przygotowują proziaki. – To z jednej strony skutek mody na tradycyjną żywność, z drugiej tego, że jest to naprawdę niedroga potrawa, którą w dodatku przygotowuje się błyskawicznie – tłumaczy Zieliński.
Tym bardziej że proziaki są potrawą znaną we wszystkich kuchniach Podkarpacia. Co prawda są różne ich odmiany, np. w okolicach Ulanowa do ciasta dodaje się odrobinę miodu (to tzw. łosuchy), ale wciąż są to te same placki.
Współczesną modę na proziaki zapoczątkował Arkadiusz Wejera, szef kuchni w restauracji mieszczącej się w hotelu Bristol w Rzeszowie. Zaczął on podawać proziaki z sosem mięsnym. Danie bardzo szybko stało się popularne.
Turyści jednak rzadziej zaglądają do prestiżowych hoteli. Znacznie częściej sięgają po proziaki w barach, które coraz liczniej powstają na terenie Podkarpacia. Prowadzone są one przez młodych ludzi, którzy z sentymentem wspominają, jak proziaki piekła na kuchennej płycie babcia i podawała wnukom z masłem, miodem czy konfiturą.