Krajowe wino nie ma szans zdobyć tej samej pozycji na stołach polskich konsumentów co polskie piwo. Nie będzie przemysłem na skalę 40 mln hektolitrów, bo tyle piwa wyprodukowały w ubiegłym roku polskie browary. W bieżącym roku gospodarczym w Polsce powstało... 7 tys. hektolitrów wina – szacuje Polska Rada Winiarstwa, a oficjalnie zarejestrowanych jest już ponad 150 winiarzy i 220 ha winnic. To niewiele, ale w ciągu siedmiu lat te liczby wzrosły sześć razy – w 2010 r.to było zaledwie 26 oficjalnych producentów i 36 ha winnic. I to mimo wciąż niesprzyjających przepisów prawa.
Dla porównania – malutka Słowacja wyprodukowała w ubiegłym roku 375 tys. hl wina. By nie stracić entuzjazmu, lepiej zamknąć oczy, patrząc na skalę produkcji Włochów, którzy przelali do beczułek 51 mln hl wina.
Produkcja wina nad Wisłą czy Odrą jest więc niszą na rynku, ale ewidentnie polscy winiarze chwycili wiatr w żagle. Wciąż trudno jednak znaleźć polskie butelki na półkach sieci handlowych, co byłoby potwierdzeniem komercyjnego sukcesu. Gdzie trafia wobec tego tych 700 tys. l polskiego szlachetnego trunku? Do turystów. Urok produktów regionalnych nadaje sens produkcji polskiego wina. Polskie wino nabiera uroku, gdy kupowane jest na miejscu, u lokalnego winiarza. Już nie trzeba jechać do Francji czy Kalifornii, by wyruszyć w wakacyjną wędrówkę szlakiem winnic. Trunek oglądany pod słońce na tle rosnących winorośli ma ogromny urok, a zatem i moc przyciągania turystów. Dzięki temu wino nie musi podróżować daleko, by pozwoliło zarobić swoim wytwórcom.
Dowodem na to, że polskie wino stworzyło miejsce dla siebie w turystyce, jest Lubuski Szlak Wina i Miodu, który przyciąga ludzi winnicami i pasiekami. Podobny szlak winnic powstał w Świętokrzyskiem, mam nadzieję, że powstaną kolejne. Po lubuskim szlaku krążą winobusy, promuje go także lokalne święto wina. Nikt nie dokona tego w pojedynkę, ale z pomocą samorządu i branży – jak najbardziej. To pokazuje jeszcze jeden palący problem w Polsce. Możemy wszystko – jeśli się zorganizujemy.