Wschodnia „Ziemia obiecana”

Białostocki Szlak Fabrykantów przypomina o niezwykle ciekawej, przemysłowej historii miasta.

Aktualizacja: 16.01.2018 14:54 Publikacja: 15.01.2018 23:30

Foto: Wikipedia

„To historia prosperity, historia ludzi i ich sukcesów, zapisana w pozostałościach po zakładach, pałacach i dworkach, które przetrwały do dziś. Obiekty zmieniły funkcje, ale pozostały świadectwem dobrych czasów końca XIX i początków XX wieku" – piszą twórcy Szlaku.

Fabrykanci zadomowili się w Białymstoku we wczesnych latach 30. XIX wieku, gdy w ramach represji po upadku powstania listopadowego ustanowiono granicę celną pomiędzy Królestwem Polskim a Imperium Rosyjskim, wprowadzono też zakaz eksportu niektórych wyrobów wełnianych z Królestwa do Rosji. W efekcie, do miasta leżącego w granicach Imperium zjechali przemysłowcy.

Znaczna część przybyła z Łodzi, stąd rozwój włókiennictwa. Szlakowy przewodnik wymienia nazwiska: Nowik produkował kapelusze, sukno płaszczowe i materiały wełniane, Hasbach sukno i trykoty, Becker prowadził tkalnię wełny i jedwabiu. Trylling i Moes wytwarzali sukna, kołdry i koce. Najwięksi zatrudniali pół tysiąca pracowników.

Rozkwit przerwały kryzysy z lat 20. i 30. XX wieku, a później druga wojna. Pamiątką dobrych czasów są fabrykanckie pałace (Tryllingów czy Hasbacha) i kamienice (np. Moesa), ale szczęśliwie ostały się też budynki przemysłowe – to w końcu w nich tkały się fortuny.

Pluszowa opowieść

Szlak Białostockich Fabrykantów prowadzi m.in. do zakładów Eugeniusza Beckera przy Świętojańskiej. Ich początki sięgają 1883 r., gdy niemiecki przemysłowiec przybywa do miasta i wraz z Alfredem Frischem kupuje posesję u zbiegu ulic Prudckiej (dziś Świętojańskiej) i Brzeskiej (Mickiewicza). Cena: 400 rubli. Niebawem w mieście rusza nowa tkalnia wełny i jedwabiu.

W roku 1895, już po rozstaniu z Frischem, Becker – tym razem do spółki z innym rodakiem, Christianem Augustem Moesem, potężnym lokalnym fabrykantem – zakłada Towarzystwo Białostockiej Manufaktury Eugeniusz Becker i s-ka. Podbijają świat. W 1910 r. pracuje tu trzysta osób, cztery lata później – już sześćset. Po pierwszej wojnie manufaktura przy Prudckiej staje się największym zakładem włókienniczym w mieście – składa się na nią ok. dziesięciu budynków wzniesionych w latach 1883–1911.

W czasie drugiej wojny zakłady przechodzą z rąk do rąk – najpierw stają się sowiecką Państwową Fabryką Pluszu BSSR, później – niemiecką Pluschfabrik Werk nr 31. W lipcu 1944 roku Niemcy wysadzają w powietrze ich zabudowania. Pozostawiają pobliski pałacyk, w którym mieściła się siedziba zarządu spółki. W PRL Towarzystwo Białostockiej Manufaktury zmieniło się w Państwowe Zakłady Przemysłu Jedwabniczo-Galanteryjnego, następnie w Białostocką Fabrykę Pluszu, wreszcie w Fabrykę Wyrobów Runowych „Biruna".

Dziś jeden z pofabrycznych budynków – dawny magazyn wyrobów gotowych – jest częścią centrum handlowego. Ceglany gmach wciąż wieńczy rzeźba Hermesa, która, jak mówi legenda, powstała na cześć tragicznie zmarłego syna Eugeniusza Beckera. Pałacyk także odżył – został odrestaurowany przez nowego właściciela pod kontrolą konserwatora zabytków.

Fatum nad Nowikami

Nić fabrykanckiego szlaku prowadzi też do zakładów Nowików przy Augustowskiej. Chaim (Całko) Nowik rozpoczął biznes w 1848 roku z 14 robotnikami, by rozwinąć działalność w latach 60. i stać się białostockim potentatem. W początkach ubiegłego stulecia firma – już pod szyldem Nowik i Synowie – zatrudniała 400 robotników.

W trakcie rozbudowy na przełomie wieków powstała m.in. istniejąca do dziś hala produkcyjna. Dawniej wytwarzano tu nakrycia głowy, dziś kształtuje się same głowy – od 1947 roku w budynku mieści się szkoła (nie nosi jednak śladów fabrycznego rodowodu). Ocalały także stojące w pobliżu wieża ciśnień i tkalnia, zajmowana obecnie przez zakład dystrybucji ciepła. Resztę wyburzono pod budowę – znów – galerii handlowej, jednak w tym przypadku nie było mowy o zachowaniu zabytkowej substancji.

– Tam były piękne hale produkcyjne o żelbetowych konstrukcjach, cały teren być dość ciekawy, ale wymagałby nakładów i dobrych architektów. Jednak Białystok zdominowało podejście deweloperskie: taniej zburzyć, niż się roztkliwiać – mówi Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku. – Wyburzono praktycznie całą architekturę poprzemysłową, zniszczono historię białostockiego włókiennictwa, a przecież około 1915 roku było tu blisko 300 fabryk. Nowi białostoczanie nie utożsamiali się z tą historią, bo przemysł robili Niemcy i Żydzi.

W XXI wieku budynki Nowika nie miały szczęścia, ale fatum dosięgło firmę już w dwudziestoleciu międzywojennym. W grudniu 1922 roku zmarł najstarszy z synów Chaima – Paweł, zaś w latach 1926–1927, w ciągu pięciu miesięcy, trzej kolejni: Eliasz, Salomon i Chanon. Fabryka upadła. Przy ulicy Lipowej stoi jeszcze jedna pamiątka po tej rodzinie – secesyjny pałacyk z lat 1910–1912 (obecnie Wojskowa Komenda Uzupełnień).

Chmielowe Dojlidy

Pałac Nowików łączy dwie białostockie trasy, znajduje się także na Szlaku Dziedzictwa Żydowskiego – podobnie jak kilka innych pofabrycznych obiektów, bo żydowska społeczność Białegostoku też pomnażała majątki.

Przy Warszawskiej mamy więc dawną fabrykę tytoniową Fajwla Janowskiego, o którym robotnice, głównie żydowskiego pochodzenia, nie miały najlepszego zdania – warunki pracy były tu złe, a pensje niskie. W roku 1896, w ramach swoistego strajku, grupa kilkudziesięciu kobiet pozwoliła się nawet zaaresztować (a właściwie wymogła to na policji), aby w ten sposób usprawiedliwić nieobecność w pracy. Dziś na terenach zakładu – zwanego tytoniówką – mieszczą się lofty.

Gdy już mowa o używkach, wypada wspomnieć, że fragment XIX-wiecznych zabudowań zachował się na terenie browaru Dojlidy. Została efektowna ceglana willa, którą odnowiono, by – jak dawniej – mieściła biura zarządu. Szkoda że tylko tyle, bo historia miejscowego piwowarstwa liczy 250 lat. Pierwszy zakład w Dojlidach wybudował w roku 1768 hetman Jan Klemens Branicki. Po latach firma zamarła, jednak wiadomo, że w drugiej połowie XIX stulecia browar w tym miejscu znów działał. Zabudowania przetrwały pierwszą wojnę, chociaż w 1915 roku Rosjanie wywieźli wyposażenie. W dwudziestoleciu zakład przeszedł zmiany technologiczne i właścicielskie. Pod koniec lat 20. był siódmym największym browarem w kraju. Został zniszczony w 1944 roku.

Dwa kotły i turbina

Przy ulicy Poleskiej industrialny turysta trafi jeszcze na pozostałości po młynie parowym i magazynie fabryki Izaaka Steina. Na początku XX wieku zakład działał w branży spożywczej. Młyn pracował do roku 1915, kiedy Stein został wywieziony w głąb Rosji. Gdy po siedmiu latach wrócił do Białegostoku, już go nie uruchomił. Obecnie ceglane budynki pełnią funkcje handlowo-magazynowe i czekają na zmiłowanie. Choćby takie, jakie spłynęło na elektrownię w 1910 roku (przy ul. Elektrycznej) przekształconą w siedzibę miejskiej Galerii Arsenał.

To jedyny w mieście dobrze zachowany obiekt architektury przemysłowej o jednorodnej, wczesnomodernistycznej stylistyce. W pierwszych latach elektrownia prosperowała znakomicie – już w 1912 roku prasa donosiła, że „miejscowa stacja elektryczna robi dobre interesa, ponieważ w roku przyszłym ma zamiar rozszerzenia zabudowań, wystawienia dwóch kotłów i turbiny". Istotnie, rok później Białostockie Towarzystwo Elektryczności, spółka z kapitałem belgijsko-francuskim, przystąpiło do rozbudowy.

W 1918 roku elektrownia przeszła pod zarząd państwa, w latach 20. i 30. była rozbudowywana, a w 1944 – jak wiele innych białostockich budynków – została wysadzona przez wojska niemieckie. Odtworzona i uruchomiona już po dwóch latach dotrwała do współczesności, jednak w efekcie braku bieżących remontów pojawiło się pytanie: co dalej? Odpowiedź przyszła w 2011 roku, gdy oficjalnie stała się drugą z siedzib Arsenału. Rozpisano nawet konkurs architektoniczny na koncepcję zagospodarowania, ogłoszono zwycięzcę, jednak na razie sprawa pozostaje na papierze.

– Stan budynku pozostawia wiele do życzenia, ponieważ nie prowadziliśmy tam generalnego remontu, jedynie prace doraźne – przyznaje Magdalena Wieremiejuk z Galerii Arsenał.

Nadzieja na efektowny mariaż sztuki i techniki wciąż żyje, bo w budynku pozostały liczne elementy dawnego wyposażenia: suwnice, izolatory, lampy, drzwi wejściowe, żeliwne dźwigary oraz drewniana kostka sztorcowa na podłodze. Można zerknąć przy okazji wizyty na zaplanowanej od 23 marca wystawie „Plusy i minusy. O elektrowni białostockiej", poświęconej m.in. znaczeniu tego miejsca dla rozwoju miasta.

„To historia prosperity, historia ludzi i ich sukcesów, zapisana w pozostałościach po zakładach, pałacach i dworkach, które przetrwały do dziś. Obiekty zmieniły funkcje, ale pozostały świadectwem dobrych czasów końca XIX i początków XX wieku" – piszą twórcy Szlaku.

Fabrykanci zadomowili się w Białymstoku we wczesnych latach 30. XIX wieku, gdy w ramach represji po upadku powstania listopadowego ustanowiono granicę celną pomiędzy Królestwem Polskim a Imperium Rosyjskim, wprowadzono też zakaz eksportu niektórych wyrobów wełnianych z Królestwa do Rosji. W efekcie, do miasta leżącego w granicach Imperium zjechali przemysłowcy.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Materiał partnera
Nowa trakcja turystyczna Pomorza Zachodniego