Naprawdę łączy nas piłka

Przyjęliśmy za punkt honoru stworzenie listy chłopców i dziewczynek od 11. do mniej więcej 18–20. roku życia, których rodzice lub dziadkowie byli Polakami, a którzy grają w piłkę w zagranicznych klubach i akademiach – mówi Maciej Chorążyk, mieszkający w Opolu główny koordynator skautingu zagranicznego PZPN.

Publikacja: 29.01.2018 22:00

Naprawdę łączy nas piłka

Foto: Rzeczpospolita, Rafał Guz

Rz: Czy to prawda, że zagraniczny skauting w PZPN powstał dzięki Mirosławowi Klosemu?

Maciej Chorążyk: I Lukasowi Podolskiemu. W jakimś sensie prawda. A pomysł narodził się w gmachu Telewizji Polskiej, podczas mistrzostw świata w Niemczech, w roku 2006. Pracowałem wtedy w TVP jako researcher. Jednym z gości zapraszanych stale do mundialowego studia był Jerzy Engel. Podczas meczów Niemców komentatorzy i goście przypominali, że Klose i Podolski urodzili się w Polsce, grają jednak dla Niemiec. Jerzy Engel był wtedy dyrektorem sportowym PZPN, odpowiednią osobą do zadania pytania, czy tak musi być. Byłem nikim, ale odważyłem się zaproponować stworzenie w związku sekcji, która monitorowałaby mieszkających za granicą chłopców z polskimi korzeniami. Jerzy Engel na to: niech pan przygotuje ramowy plan zorganizowania i pracy takiej grupy.

No to się pan wkopał.

I tkwię w tym już 12. rok. W dodatku nie zamierzam tej sytuacji zmieniać, bo mi się podoba, przyzwyczaiłem się i mam poczucie, że coś dla dobra naszej piłki robię.

Co do tego nie mam wątpliwości, ale gdyby ktoś mniej zorientowany chciał poznać efekty pracy pana i grupy, którą pan stworzył, to co by pan powiedział?

Gołym okiem widać najlepiej spotkania, odbywające się każdego roku – od dziewięciu lat w Kolonii i od trzech w Londynie oraz chłopców mieszkających za granicą, a trafiających do reprezentacji Polski juniorów. Nie widać codziennej pracy, wykonywanej przez kilkudziesięcioosobową grupę skautów, już nie tylko w Europie.

Jak to wobec tego działa?

Przyjęliśmy w PZPN za punkt honoru stworzenie listy chłopców i dziewczynek od 11. do mniej więcej 18–20. roku życia, których rodzice lub dziadkowie byli Polakami, a którzy grają w piłkę w zagranicznych klubach i akademiach. Po pierwsze – żeby te dzieci i ich rodzice mieli poczucie, że o nich w Polsce nie zapomniano. Po drugie – żeby najzdolniejsi z nich trafili do reprezentacji Polski, a nie kraju, w którym mieszkają.

Jak dużej grupy dzieci to dotyczy?

W bazie mamy ponad 500 osób, ale to się zmienia. Niektóre młodsze dzieciaki rezygnują, a na ich miejsce przychodzą inne, starsze idą swoją drogą. Ponad 100 dzieci wzięło udział w konsultacjach, a ponad 50 wystąpiło już w reprezentacjach Polski od lat 15 do 21. Do pierwszej dotarło dwóch: Ludovic Obraniak i Adam Matuszczyk. Obydwaj wystąpili na mistrzostwach Europy w Polsce. Matuszczyk podobnie jak Podolski urodził się w Gliwicach. Rodzice wyjechali do Niemiec i on tam zaczynał grać w piłkę. Zanim trafił do naszej pierwszej reprezentacji, jako zawodnik FC Koeln, wystąpił wcześniej w polskiej młodzieżówce.

Obraniak od razu trafił do drużyny Leo Beenhakkera. Pamiętam, że kiedy efektownie debiutował w Bydgoszczy w reprezentacji Polski przeciw Grecji, pan i żona Obraniaka otwieraliście na stadionie szampana.

Bo to była ogromna satysfakcja. Ludo wcześniej grał w młodzieżowych reprezentacjach Francji, był znanym w tym kraju pomocnikiem FC Metz i Lille. On nie urodził się w Polsce, ale myślał o grze dla nas. Należało go do tego przekonać i tylko ja wiem, ile to kosztowało zachodu, wyjazdów i przekonywań. Obecność żony Ludo w Bydgoszczy nie była przypadkowa. Ona też nalegała na to, by mąż grał dla Polski. Szkoda, że trwało to dość krótko.

W jego przypadku decyzja o grze dla Polski to głównie pańska zasługa. Kto przekonuje innych piłkarzy?

Zorganizowaliśmy sieć skautów. W ciągu tych już prawie 12 lat nabraliśmy doświadczeń i mamy wsparcie związku. Ale kiedy Jerzy Engel zapalił mi zielone światło, to nie wiązały się z tym żadne pieniądze z PZPN. Szukałem więc chętnych do pracy społecznej na forach, podawałem swój adres mailowy, licząc na odzew. Okazało się, że dużo osób mieszkających za granicą chce pomagać, tylko nie bardzo wie w jaki sposób. Jedni ulegali moim namowom, inni nie. To byli i są młodzi ludzie, którzy wyjechali z Polski jako dzieci z rodzicami lub jako dorośli do pracy. W przypadku Niemiec to jest emigracja z lat 80., a Wielkiej Brytanii – ostatnich lat.

Kim są ci skauci? Czym zajmują się za granicą?

W większości przypadków są to dawni piłkarze polskich klubów niższych klas, ale zdarza się, że i trzecioligowych, którzy nie chcą zrywać z piłką na emigracji. Niektórym się poszczęściło – zostali trenerami w klubach lub akademiach. Bartek Andryszak, pracujący kiedyś w Lechu Poznań, dziś robi to samo z młodzieżą Queens Park Rangers w Londynie. Tomek Rybicki, koordynator skautów w Niemczech, dostał propozycję pracy w Bayerze Leverkusen. Paweł Kalinowski jest trenerem młodzieży w Hercie Berlin, robi doktorat na AWF w Poznaniu, publikuje w „Trenerze", a z jego pracy korzysta i PZPN, i DFB. Grzegorz Borowiec zajmuje się dystrybucją systemów do nagrywania meczów na terenie Irlandii. Rafał Pisarzak pracował w Pogoni Siedlce, jest tłumaczem przysięgłym języka angielskiego. Przekrój społeczny grupy skautów jest więc bardzo duży.

Jak liczna jest to grupa?

To się zmienia. W Niemczech liczy oficjalnie cztery osoby, ale jest ich znacznie więcej. Mamy grupę starszych, byłych zawodników, którzy osiedlili się w Niemczech, pomagają, ale nie chcą, aby wymieniano ich z nazwiska. Na Wyspach Brytyjskich z 20, którzy zaczynali pracę przed pięcioma laty, został jeden, ale przyszli następni i w sumie jest ich nadal około 20. Dawid Ambroży, który był koordynatorem na Anglię, Szkocję i Irlandię, został agentem piłkarskim, a jego miejsce zajął Przemek Soczyński, który prowadzi znakomitą stronę internetową skauci.uk. Te zmiany związane są z sytuacją życiową. Ludzie wyjechali przecież do pracy zarobkowej i to od niej zależy, czy mogą się w wolnym czasie zająć piłką czy nie. Przecież nikt im za to nie płaci. Mamy skautów nawet w Brazylii, Argentynie czy Stanach Zjednoczonych, bo tam też grają młodzi Polacy.

Dlaczego ci w Niemczech chcą pozostać anonimowi?

Jakkolwiek patrzeć, jesteśmy dla Niemców konkurencją. Jeśli pojawia się jakiś zdolny chłopak z polskimi korzeniami, to czasami niemieckie kluby wolą go schować, żeby mógł kiedyś włożyć koszulkę z czarnym, a nie białym orłem. A Polacy, którzy tam mieszkają, dostarczają nam informacji o takich talentach. Ja też panu nie powiem, do jakich krajów wyjeżdżam i z jakimi zawodnikami choćby z kroplami polskiej krwi rozmawiam. Tym bardziej że czasami na jednej rozmowie się kończy.

Ale głośno już o przypadkach młodych chłopców, głównie z Niemiec, którzy wprawdzie przyjęli zaproszenie PZPN, ale traktują polską reprezentację jako kartę przetargową w rozmowach ze związkiem niemieckim.

Tego się nie uniknie. Jeśli kilkunastoletni chłopak, sam, pod wpływem rodziców lub agenta podejmie decyzję o grze dla Niemiec czy jakiejś innej reprezentacji, to my tego nie zmienimy. Możemy tylko robić wszystko, by go nie stracić. Stąd te doroczne spotkania w Kolonii i Londynie czy powołania do reprezentacji Polski.

Brałem udział w kilku takich spotkaniach z chłopcami oraz dziewczynkami w Kolonii i Londynie. Za każdym razem miałem poczucie, że dla wszystkich to było wielkie przeżycie.

Bo tak jest. Na te spotkania – wiosną w Niemczech, jesienią w Anglii – przyjeżdżają dzieci i ich rodzice z całej Europy. Oczywiście każdy chciałby, żeby jego dziecko osiągało sukcesy, więc chcą je pokazać, porozmawiać z polskimi trenerami. Zawsze z PZPN oprócz trenerów, Marcina Dorny i Bartłomieja Zalewskiego, przyjeżdżają dyrektorzy i znani w przeszłości piłkarze: Jerzy Engel, Bogdan Basałaj, Stefan Majewski, Wojciech Łazarek, Włodzimierz Smolarek, a gośćmi są Andrzej Buncol, Jan Furtok, Tomasz Wałdoch czy Andrzej Rudy. Byli także aktualni reprezentanci: Sławomir Peszko, Przemysław Tytoń.Takie spotkania w siedzibie ambasady polskiej w Londynie czy konsulatu w Kolonii, o co dba od lat konsul Jakub Wawrzyniak, to okazja do poczucia wspólnoty. To jest ważne, niezależnie od wyników sportowych. Hasło PZPN „Łączy nas piłka" sprawdza się w takich sytuacjach wyjątkowo.

I to ma przyszłość?

Widać, jak się rozwija. Na te skromne początki patrzę dziś z uśmiechem. Jako młody zapaleniec z wizją brałem udział w zebraniach Wydziału Szkolenia PZPN, w którym zasiadali jeszcze Władysław Stachurski i Orest Lenczyk. Kiedy słuchałem, wszystko było w porządku. Ale kiedy już poczułem się mocniej i zacząłem zadawać pytania, to przestano mnie zapraszać. Gdy jednak trzeba było głosować: robimy sekcję skautingu zagranicznego czy nie, wszyscy trenerzy byli za. Jednak budżet sekcji pojawił się dopiero za czasów prezesury Zbigniewa Bońka, a zadbał o to osobiście Marek Koźmiński. Teraz już są pieniądze na wyjazdy.

Rozmawiamy o tym wszystkim, bo to jest ważne dla całej Polski. Ale pan mieszka w Opolu.

Pochodzę z Krynicy. Na Uniwersytecie Opolskim studiowałem dziennikarstwo i socjologię, bo tutaj był wysoki poziom, zapraszano nawet wykładowców z zagranicy. Zostałem w tym mieście, chociaż przez kilka lat nosiło mnie po świecie. Otrzymałem stypendium Ministerstwa Edukacji na studia we Lwowie, gdzie zgłębiałem stosunki międzynarodowe. Niektóre wykłady odbywały się w języku polskim. Ale kiedy wcześniej nie dostałem się na studia, zgłosiłem się na ochotnika do wojska podczas wojny domowej na Bałkanach, prawie półtora roku spędziłem w serbskiej Krajinie, w ramach kontyngentu wojsk ONZ UNPROFOR.

Jest co wspominać.

Nie chcę, chociaż do mnie na szczęście nie strzelano. Wolę wspominać wyjazdy piłkarskie. Copa America w Wenezueli i Argentynie czy mecz azjatyckiej Ligi Mistrzów w Teheranie, na wypełnionym stutysięcznym stadionie, na którym nie było ani jednej kobiety, to są przeżycia niezapomniane. I spotkania. W przerwie między meczami Copa America Hernan Crespo opowiadał mi, dlaczego nazywano go El Polaco. Wujek był Polakiem, blondynem, przyjechał do Buenos Aires jako emigrant. Crespo mówił, z jakim szacunkiem traktuje się w Argentynie ciężko pracujących Polaków. Jest tam nawet Dzień Polskiego Emigranta, wolny od pracy. Siedzieliśmy przy stoliku. W pewnej chwili przysiadł się młody chłopaczek, który był najmłodszym zawodnikiem powołanym na turniej. Chciał posłuchać. Nazywał się Leo Messi.

Regiony
Katowice stawiają na miejską infrastrukturę rowerową
Regiony
Dolny Śląsk konsekwentnie wspiera Ukrainę
Regiony
Tak Warszawa podniosła się z ruin
Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach