Politycy rzadko piszą książki w innym celu niż promocja własnej osoby, a promocja jest z reguły po to, aby wygrać wybory. Choć oczywiście były chlubne wyjątki. Winston Churchill też wprawdzie pisał książki, aby dostać się do Izby Gmin, ale pozostawił po sobie dzieła, które w 1953 roku przyniosły mu literacką Nagrodę Nobla.
Był i inny wielki polityk-pisarz, który pisał nie po to, aby wygrywać wybory – Leonid Breżniew, były gensek Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Ten, wobec krnąbrności Komitetu Noblowskiego, musiał się zadowolić Nagrodą Leninowską, za to jego książki wydano nawet w języku farsi. W 1981 roku, w dorocznym spisie UNESCO autorów przekładanych na języki obce, Leonid Iljicz wyprzedził samego Szekspira! Prezydent Słupska chyba raczej na literackiego Nobla nie liczy, choć trzeba pamiętać, że ambicje polityków są nieokiełznane. Ale Nagrody Leninowskiej nie dostanie z całą pewnością, bo ta zniknęła wraz z ZSRS.