To było istotne wydarzenie polityczne, oznaczało bowiem zerwanie z ustaleniami Okrągłego Stołu. Stanowiska we władzach lokalnych od 1944 roku były opanowane przez partyjnych nominatów, dzielnie pilnujących pezetpeerowskiego władztwa. Co oczywiście nie znaczy, że wszyscy naczelnicy gmin czy prezydenci miast byli partyjnym „betonem". W Poznaniu mieliśmy na przykład prezydenta Andrzeja Wituskiego, który dobrze zapisał się w pamięci mieszkańców. Na tle ówczesnych lokalnych kacyków był człowiekiem niezwyczajnym – pisywał teksty dla gdańskiego teatru studenckiego Bim-Bom, zainspirował powstanie w Poznaniu Muzeum Literackiego Henryka Sienkiewicza, Pracowni-Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego, Mieszkania-Pracowni Kazimiery Iłłakowiczówny, poetki, ale też sekretarki Józefa Piłsudskiego, która po poznańskiej rewolucji 1956 r. napisała piękny wiersz „Rozstrzelano moje serce w Poznaniu".
Ale to wyjątek. Reforma samorządowa była niezbędna, a ona pociągała za sobą konieczność przeprowadzenia wyborów, które ogłosić musiał prezydent Jaruzelski. W grudniu 1989 roku Tadeusz Mazowiecki poprosił, aby Jaruzelskiego powiadomił o tym minister Piotr Nowina-Konopka, w latach 80. działacz Solidarności i rzecznik Lecha Wałęsy, który został przez swojego szefa „zesłany" do Kancelarii Prezydenta. Miał mu patrzeć na ręce, pilnować, czy w zaciszu Belwederu niedawny komunistyczny dyktator nie próbuje aby odwrócić biegu historii.
W końcu 1989 r., zobowiązany przez Mazowieckiego, minister Nowina-Konopka poinformował Jaruzelskiego, że już wkrótce, bo w styczniu 1990 roku, rząd ogłosi wprowadzenie reformy samorządowej. I że oznacza to prawdziwie wolne i demokratyczne – pierwsze od 1938 roku – wybory w Polsce.
„To go zmartwiło, bo miał świadomość, że wszyscy ludzie usadowieni w wojewódzkich i gminnych radach narodowych to są jego ludzie. I miał świadomość, że dla przytłaczającej większości z nich wolne wybory oznaczają koniec politycznej kariery – opowiadał mi niedawno Piotr Nowina-Konopka. – Panie ministrze, ale jak ja powiem tym wszystkim ludziom, że idą precz, że cały ten układ się wali? Odpowiedziałem, że takie mamy czasy, wszyscy musimy ludziom mówić niepopularne i zaskakujące rzeczy. To będzie trudne, będzie opór. Kiedy? Odpowiedziałem, że już. Naprawdę już, bo reforma miała zostać ogłoszona w styczniu 1990 roku. No, muszę tę sprawę przedstawić aktywowi rad narodowych, zwołać ich do Warszawy. Pan musi na tej naradzie być, musi pan robić za wykidajłę. Zgodziłem się. Spotkanie się odbyło, uczestniczył w nim profesor Jerzy Regulski, który po profesorsku wyłożył doktrynę reformy. Jaruzelski miał rację, ci ludzie rzeczywiście mieli świadomość, że ta reforma oznacza ich koniec".
Jaka byłaby ta nasza Polska bez samorządów? Cóż, sądzę przede wszystkim, że kwitłaby nam Warszawa. Znowu, jak w latach 40. i na początku 50., cały naród budowałby swoją stolicę. Owszem, może nie wywożono by cegły z Wrocławia, może nie burzono poniemieckich kamienic w dolnośląskich miasteczkach, aby wysyłać cegły do stolicy, ale byłoby podobnie. I równie podniośle. Warszawa znowu, jak w latach 30., stałaby się „Paryżem północy", może nawet w miejscu Pałacu Kultury pyszniłyby się kolejne wieżowce. Być może, choć to nie wydaje mi się już tak pewne, na braku reformy samorządowej skorzystałoby też kilka innych wielkich miast – może Łódź, Poznań, Gdańsk? Może...