S
amorządowiec miał go nazwać „faszystą" i „uderzyć ręką w pierś". Gdyby kiedyś na świecie urządzono mistrzostwa świata we wrażliwości – co nie jest przecież wykluczone, globalne zawody organizowane są dzisiaj w najdziwniejszych konkurencjach – to choć faworytem byłby z pewnością brazylijski piłkarz Neymar, to nasz rodzimy wszechpolak mógłby sprawić nie lada niespodziankę. Może nie umie on jeszcze tak wdzięcznie jak Neymar wić się na murawie, ale mógłby pokonać brazylijskiego faworyta w hipokryzji. W tej konkurencji wydaje się być mistrzem nie tylko na krajowym podwórku.
Do „pobicia" wszechpolaka doszło podczas odbywającego się w ramach Gdańskich Debat Obywatelskich wykładu Adama Michnika. Naturalnie członkowie Młodzieży Wszechpolskiej wtargnęli na to spotkanie w celach najzupełniej pokojowych, zafascynowani Michnikiem i wiedzeni nieposkromioną chęcią wysłuchania, co też ma on do powiedzenia w sprawie różnic i podobieństw między odzyskaniem niepodległości w 1918 r. oraz w 1989 r. I zapewne wysłuchaliby wykładu w skupieniu i ciszy przerywanej jedynie merytorycznymi pytaniami, gdyby nie niecny czyn Pawła Adamowicza. Jak powszechnie wiadomo, prezydenci miast, burmistrzowie i wójtowie, samorządowcy w ogólności, słyną z pasji do bitki. Jeden nawet – prezydent Poznania Jacek Jaśkiewicz – w wolnych chwilach trenuje boks, aby zawsze być gotowym na pobicie jakiegoś wrażliwego i słabowitego wszechpolaka. Idę o zakład, że w ciągu najbliższych lat, a może zaledwie miesięcy, czyn prezydenta Adamowicza zyska w mitologii Młodzieży Wszechpolskiej status „skatowania" przez samorządowca ich gołębiego serca członka.
Ten prześmiewczy ton nie oznacza oczywiście, że pochwalam zachowanie prezydenta Adamowicza. W moim przekonaniu powinien on jednak trzymać, nawet w takiej sytuacji, nerwy na wodzy. Mógłby na przykład pójść trochę poterminować do marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego. Nauczyłby się wówczas kulturalnych i wstrzemięźliwych metod eliminowania przeciwników. A reguły są proste i przejrzyste. Po choćby kilkudniowym „terminie" Paweł Adamowicz wiedziałby, że miejsce odbywania Gdańskich Debat Obywatelskich należy odgrodzić metalowymi barierkami, ustawić przy nich funkcjonariuszy (może być Straż Miejska, ale liczna). Jeśli brakuje funkcjonariuszy, można ich wypożyczyć od prezydenta Biedronia z nie tak znowu dalekiego Słupska, a już na pewno od prezydenta Karnowskiego z pobliskiego Sopotu, a do budynku wpuszczać wyłącznie osoby, których poglądy w niczym nie różnią się od tych, które sam prezydent Adamowicz wyznaje. A już w żadnym wypadku i pod żadnym pozorem nie wolno wpuszczać niepełnosprawnych! Jeśli te proste zasady zostaną spełnione, wówczas dyskusja będzie kulturalna i na poziomie.
W całej tej sprawie tak naprawdę ważne jest tylko jedno – że w Gdańsku obywatele debatują. Czasem, podczas obywatelskich dyskursów, owszem, dochodzi do sytuacji niepożądanych, w wyniku których cierpią niezupełnie ci, którzy zawinili. Takich sytuacji będzie więcej. Ale bywało przecież gorzej. W 1979 r. na spotkanie nielegalnego Towarzystwa Kursów Naukowych wdarli się też niezapraszani, nasłani przez władze krewcy chłopcy z Socjalistycznego Związku Studentów Polskich, jak się po latach okazało, studenci akademii wychowania fizycznego. Pobili Henryka Wujca i syna Jacka Kuronia, Macieja. Działalności Towarzystwa Kursów Naukowych to nie powstrzymało i oby tak samo było z Gdańskimi Debatami Obywatelskimi. Niech trwają.