Impulsem było popularne w internecie przemówienie pewnego kandydata na burmistrza Włoszczowy, który stojąc na rynku w towarzystwie licznego i szacownego grona swoich politycznych protektorów, dukał gorzej od sienkiewiczowskiego Longinusa Podbipięty, katując siebie i przede wszystkim słuchaczy. Niestety, zabrakło wśród nich Zagłoby, który jednym celnym stwierdzeniem przerwałby te katusze. Wpisy internautów pod tym nagraniem były dla kandydata bezlitosne, ale ja ze współczuciem myślałem o radnych i urzędnikach, którzy – jeśli kandydat wygra – będą musieli przez kilka lat wysłuchiwać jego wystąpień. Już tylko w trosce o swoje psychiczne zdrowie wszyscy oni powinni głosować na przedstawiciela innego obozu.
Z tych moich internetowych peregrynacji wyłania się kilka wniosków adresowanych do minister Anny Zalewskiej i urzędników Ministerstwa Edukacji Narodowej. Po pierwsze, istnieje pilna, a nawet bezwzględna konieczność wprowadzenia do szkół wszystkich szczebli nauki logiki. Zdaję sobie sprawę, że dzieci są dzisiaj w szkole ponad miarę obciążone – moja córka jest akurat w siódmej klasie, więc wiem, co mówię – ale bez logiki się nie obędzie. Jeśli nie wprowadzimy tego przedmiotu do programu nauczania, to za kilka lat przyjdzie nam cytować Władysława Gomułkę: „Staliśmy nad przepaścią i zrobiliśmy krok do przodu". Nie wiem zresztą, czy nie jest już za późno, bo mam wrażenie, że niektórzy kandydaci w tegorocznych wyborach już ten krok uczynili. Wysłuchałem na przykład wystąpień kandydatów pryncypialnie krytykujących władze, po czym okazywało się, że to oni właśnie tę władzę w minionej kadencji sprawowali. Arystoteles, uważany za prekursora logiki, popadłby w skrajną depresję.
Kolejny ruch, który bezwzględnie musi w najbliższym czasie wykonać minister Zalewska, to wprowadzenie do szkół retoryki. Poziom wielu wystąpień wygłoszonych podczas mijającej kampanii mógłby uchodzących za największych mówców Starożytności, Demostenesa i Cycerona, nawet nie tyle zdenerwować, co po prostu uśpić. Powtarzanie w co trzecim zdaniu, że „w jedności siła", w co drugim, że „mieszkańcy (tu nazwa miejscowości) zasługują na więcej", nieustanne mówienie o „zaszczytnym stanowisku", o „pieniążkach" (na inwestycje), zapewnianie, że „będę z całych sił budował drogi", to nie jest najlepszy sposób na porwanie wyborców. Łzy spłynęły po moim nie nazbyt gładkim licu podczas słuchania pewnego burmistrza na powrót starającego się, jakżeby inaczej, „o to zaszczytne stanowisko", który zapewniał, że zaraz po zwycięstwie „posprząta ulice i chodniki". Najwidoczniej przez cztery poprzednie lata nie miał na to czasu. Łzy wzruszenia ciekły mi też przy słowach innego kandydata, który zapewniał swoich ewentualnych wyborców, że gdy tylko obejmie władzę „będzie poszukiwał rozwiązań". Drogi kandydacie, na poszukiwanie rozwiązań to ty miałeś czas wcześniej, po zwycięstwie powinieneś „wyszukane" rozwiązania wcielać w życie. Jak zauważyłem, kandydaci ze Śląska szczególnie chętnie w swoich wystąpieniach zapewniali, że „sprawy miasta nie są im obce". Wzruszające, ale od przyszłego burmistrza lub radnego oczekiwałbym raczej doskonałej znajomości lokalnych problemów niż zapewnień, że coś tam o tych problemach słyszał.
Wiele wystąpień kandydaci poświęcili użalaniu się nad swoim ciężkim losem. To było szczególnie wzruszające. „Wiele osób pyta mnie na ulicy: Jak pani znosi ten trudny czas. Z dwóch powodów jest to możliwe. Z powodu godności, którą mam" – perorowała kandydatka na prezydenta dużego miasta we wschodniej Polsce, pyszniąc się na tle pewnego, szczególnie pysznego wiceministra. W tej kampanii pretendenci do władzy „stawali w prawdzie", „wsłuchiwali się w głos mieszkańców i mądrość ludzi", zapewniali o swoim patriotyzmie i „nieodpartym pragnieniu służenia ludziom". Wszyscy byli „idealistami" lub „prawdziwymi idealistami", na dodatek „prospołecznymi" i bardzo aktywnymi oraz skutecznymi. Wielu wierzyło, że przekona wyborców argumentem o młodości i swoich „nieposkromionych ambicjach".
Minister Zalewska, która z kolei słynie z nieposkromionej skromności i lubi się określać mocnym słowem „autorytet", jest nauczycielką języka polskiego. Musi jednak, co polonistom zawsze przychodzi z trudem, pilnie wziąć się za reformę nauczania matematyki. Nawet jeszcze przed wprowadzeniem do programów szkolnych nauczania logiki i retoryki. Jak bowiem Polska długa i szeroka, kandydaci, nawet ci z wielkich aglomeracji, mają duże problemy z podstawowymi działaniami matematycznymi – dodawaniem i odejmowaniem. Nauczanie matematyki wymaga więc właściwie nie reformy, ale rewolucji, co zresztą pani minister lubi najbardziej.