Nie, ale chyba nawet nikt tego ode mnie nie oczekiwał. Jak się tego rodzaju oczekiwania pojawią, będę się musiał do nich odnieść. Co nie znaczy, że będę się musiał opowiedzieć.
Jako członek PO sam inicjuje pan w mieście dyskusję o upamiętnieniu katastrofy smoleńskiej. To też efekt zasad czy jednak element politycznej strategii?
Ale doszło do tego upamiętnienia? Nie doszło. Nie podjęto w mieście tematu.
Ale sygnał pan wysłał.
Tak jak w dziesiątkach innych spraw – wyraziłem wolę i otwartość na rozmowy. Wielu posądza mnie o zapędy do autorytaryzmu – a niektórzy nawet uważają, że mam do tego pewien mandat. Ale ja mogę powiedzieć, że z upływem lat nauczyłem się słuchać i wsłuchiwać. Jeśli na spotkaniu z mieszkańcami, ze środowiskiem, umownie mówiąc, nieliberalnym słyszę oczekiwanie upamiętnienia Smoleńska – to zgłaszam gotowość. Oczywiście, na to nakłada się mój własny pogląd. Ale nie ma w tym menedżerskiego cynizmu. Po prostu sprawność zarządzania tymi emocjami jest jednym z elementów dobrego zarządzania miastem.
Teraz PiS będzie współrządzić w sejmiku województwa dolnośląskiego, nadzorującym szpital, w którym pan pracuje. Nagle może się okazać, że już nie może być pan ordynatorem.
Nie wiem, dlaczego tak miałoby być. Nie łamię żadnych przepisów, więc nie widzę tu realnego ryzyka.
Po co panu ten szpital, skoro będzie pan prezydentem przez kolejne pięć lat?
Może to zabrzmi dziwnie, ale nadal traktuję pracę w urzędzie jako zadziwiający, ale jednak etap przejściowy. Nigdy nie przestałem być przede wszystkim lekarzem. Czerpię z tego coraz większą satysfakcję, poczucie niezależności mentalnej i – trzeba powiedzieć szczerze – również finansowej. Mentalnie nigdy nie przeprowadziłem się do ratusza. Codziennie wcześnie rano jestem w szpitalu i prowadzę odprawy, które nadają rytm i kierunek oddziałowi. I biorę dyżury – niestety, coraz więcej. Pozostanie w szpitalu w zmniejszonym wymiarze godzin to był mój świadomy wybór. Po pierwsze, pozwala mi to na merytoryczny nadzór nad oddziałem. Po drugie, umożliwia bycie na bieżąco z postępem nauki. Po trzecie, ja po prostu potrzebuję pracy w szpitalu. A teraz doszedł jeszcze jeden element – od mniej więcej dwóch lat muszę brać dyżury, bo coraz bardziej odczuwalny jest brak lekarzy, szczególnie tych, którzy mają ochotę dyżurować w niedzielę i święta.
Uczestniczy pan w operacjach?
Czasem obserwuję, jak młodsi koledzy wykonują zabiegi z zakresu tzw. kardiologii inwazyjnej. Ale ja już bym nie ustał tych pięciu godzin nad pacjentem.
Zdarzyło się, że wyłączył się pan z diagnozowania, bo okazało się, że pacjentem jest pana przeciwnik polityczny?
Powiem to, co każdy lekarz na moim miejscu: pytanie jest tak absurdalne, że odmawiam odpowiedzi. Osoby, które mogłyby być traktowane jako moi oponenci polityczni, z wielką ufnością leczyły się u mnie na oddziale, ze słusznym przekonaniem, że ja i moi ludzie zrobimy absolutnie wszystko, żeby pomóc. Mówię „oponenci", bo ja nie mam przeciwników politycznych. Nie postrzegam nikogo w ten sposób.
W pyskówki pan się nie wdaje, ale zarządzając miastem, gra bardzo ostro. Wydaje pan setki milionów na inwestycje, w efekcie Wałbrzych ma już grubo ponad pół miliarda złotych długu.
Najlepszą odpowiedzią jest porównanie: od momentu, gdy zostałem prezydentem, zadłużenie miasta zwiększyło się o ok. 280 mln zł. W tym czasie wydatki na trwałe inwestycje, które pozostaną w tym mieście i będą pracować na jego rozwój, wyniosły grubo ponad 800 mln zł. A więc z jednej złotówki, którą włożyłem, udało się wypracować – dzięki zewnętrznym źródłom finansowania – 2,2–2,5 zł inwestycji. I te pieniądze nie zostały przejedzone! Zostały wydane, by odbudować miasto, które było zdegradowane do poziomu niewiarygodnego. W ciągu siedmiu lat wyremontowaliśmy większość głównych dróg i postawiliśmy kilkaset mieszkań komunalnych.
Krytycy mówią: „to nie sztuka zadłużyć się pod korek i chwalić inwestycjami". Wałbrzych jest pierwszy na liście najbardziej zadłużonych miast tej wielkości w Polsce.
Kompletnie nieuprawnione jest takie porównywanie Wałbrzycha z innymi miastami. Nie ma w Polsce drugiego tak zniszczonego ośrodka – tu 1/3 budynków komunalnych nadaje się do rozbiórki. Na tle innych miast Wałbrzych nie ma absolutnie odpowiednika co do skali zaniedbań, jakie odziedziczyliśmy po transformacji. 30 lat temu to miasto ekonomicznie wyłączono i przez całe lata jedna trzecia siły roboczej była bez pracy, stanowiąc podglebie niewiarygodnych, patologicznych zjawisk. Efekt jest taki, że gdy pytają mnie: „Co pan zrobi, by zatrzymać młodych w mieście?", odpowiadam: „Przekonam ich, że będą tu mieli dach nad głową". We Wrocławiu czy w Poznaniu mówienie, że młodzi będą mieli ciepłą wodę, szczelny dach i toaletę w mieszkaniu – brzmiałoby dziwacznie. Ale w Wałbrzychu taka jest rzeczywistość – ludzie mieszkają w ruderach. Proszę zapytać w innych podobnych miastach, ile budują mieszkań komunalnych. To u nas powstaje ich najwięcej i obiecałem kolejny tysiąc – bo takie mamy wyzwanie.
Obsługa długu kosztuje 50 mln zł rocznie. Mówi pan: spłacimy z podatków. Ale wpływy z podatków w ciągu ostatnich trzech lat rosły o 3,5 proc., a dług dwukrotnie szybciej.
Nie obawiam się o zarządzanie tym długiem. Ale czy ktoś, kto to krytykuje, potrafi powiedzieć, jak inaczej osiągnąć wspomniane efekty niż mechanizmem wykorzystującym ogromne środki unijne? Z jednej strony słyszę: nie zrobione to, nie zrobione tamto. A z drugiej strony mówią: nie zadłużać się! Posiadanie ciastka czy zjedzenie ciastka to dylemat nierozwiązany od stuleci. Gdybym ograniczył inwestycje, nikt by mnie nie docenił za zmniejszenie zadłużenia, tylko zganił za niezrobienie ważnych rzeczy w mieście. Przez siedem lat moich rządów nikt nie przedstawił żadnej alternatywnej ścieżki odbudowy tego miasta, jest tylko ta, którą wybrałem. I mieszkańcy to ocenili. Choć przez ostatnie miesiące kampanii podtykano im – z pomocą emisariuszy spoza miasta – różne scenariusze, nigdy nie miały one charakteru alternatywnej propozycji, nie pojawił się nawet zalążek racjonalnej koncepcji: nie rób tak, tylko tak.
Przed trzema laty Regionalna Izba Obrachunkowa w komentarzu do wykonania budżetu Wałbrzycha napisała: „zawieranie zobowiązań (...) z instytucjami spoza sektora bankowego (...) może skutkować utratą płynności finansowej i dezorganizacją świadczenia usług publicznych...".
A nastąpiło do tej pory coś takiego? Nie nastąpiło. Wiem, że ciężką sytuację finansową mam i będę miał. I będę się budził codziennie z kłopotem na głowie: jak to wszystko powiązać. Ale nie jestem prezydentem miasta – symbolu rozwoju, administratorem sukcesu. Jestem prezydentem miasta, które siedem lat temu było uosobieniem bezprzykładnego kryzysu ekonomicznego i społecznego. A dziś jest miastem, które dźwiga się, choć wciąż jest w ogromnej potrzebie. Nadal mamy 7–8-proc. bezrobocie, podczas gdy inne podobne miasta mają 3-proc. Wciąż też mamy odsetek osób korzystających z opieki społecznej dwukrotnie wyższy niż w podobnych ośrodkach. To miasto wymaga szczególnego traktowania. Zapytał mnie pan na początku, czy nie mam z kim przegrać. Powiem tak: robię wszystko, by nie przegrać. Inni potrafiący nie przegrywać jakoś nie narzucają się ze swoją liczbą i jakością, chyba więc wszyscy naokoło mają świadomość, że „gościu wziął się do rzeczy trudnej". I na razie wygrywa.