Jest ich w Polsce legion – blisko 430 tys. Dużo. Być może dużo za dużo. Tym bardziej że zatrudnienie w administracji publicznej stale rośnie. W 2017 r. było wyższe o 2,3 tys. osób niż rok wcześniej.
Od lat, a raczej od dziesięcioleci, urzędnicy to nasz ulubiony chłopiec do bicia. Większość Polaków zdaje się sądzić, że to urzędnicy są winni wszelkiego zła, w tym konieczności załatwiania dziesiątków pozwoleń i zaświadczeń, jakby to urzędnicy uchwalali w Polsce prawo. Nie podzielam tego sposobu myślenia. Wprawdzie od lat do absolutnego minimum ograniczam swoje kontakty z administracją – internet jest znakomitym do tego instrumentem – ale zauważam, że rodzima biurokracja w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci dokonała wręcz kopernikańskiego przewrotu. Mam na myśli kompetencje, sprawność działania i – co może najważniejsze – życzliwość dla obywateli, zwanych kiedyś petentami. Oczywiście, do ideału daleko, ale kto zmiany nie zauważa, ten najwidoczniej nie żył w Peerelu i na początku lat 90.
Wydaje się jednak, że ten postęp dochodzi właśnie do ściany. Powodem jest z jednej strony wysokość urzędniczych pensji, a z drugiej – lekceważenie przez państwo swoich funkcjonariuszy. Lekceważenie? Może należałoby napisać mocniej: niszczenie. Sprawa Wojciecha Kwaśniaka jest tylko egzemplifikacją takiego postępowania.
Najpierw o pensjach. Kilka lat temu, u progu kampanii wyborczej 2015 r., jeden z prawicowych tygodników ujawnił fragment rozmowy Elżbiety Bieńkowskiej, kiedyś urzędniczki samorządowej, później wicepremier w gabinecie Donalda Tuska, a obecnie europejskiego komisarza ds. rynku wewnętrznego. W opublikowanym fragmencie, podkreślam – fragmencie, Bieńkowska powiedziała, że za 6 tys. zł w administracji może pracować „tylko złodziej lub idiota". „Niezłomni" publicyści zapłonęli świętym oburzeniem, a wicepremier stała się symbolem rozpasania ekipy Tuska.
Tymczasem Elżbieta Bieńkowska miała absolutną rację. Tym bardziej że 6 tys. zł, o których mówiła, dotyczyło pensji ministra, co oznacza, że zarabiał on ponad dwa razy mniej niż średnio rozgarnięty dyrektor małego departamentu bankowego. Wstyd dla państwa. Co więcej, opinia Bieńkowskiej o „złodziejach i idiotach" jest prawdziwa, jeśli przyłożyć wysokość pensji nie tylko do ministrów, ale również do znacznej części wyższych urzędników państwowych i samorządowych.