Choćby dlatego, że jest ich za mało. Napływ funduszy z UE wynosił około 3 proc. PKB Polski. To nie są kwoty, które mogą przeciwdziałać naturalnej tendencji do różnicowania się regionów. Pamiętajmy, że w Polsce w 2004 r. nawet najbogatsze województwa były pod względem PKB per capita poniżej średniej unijnej. One także korzystały więc z funduszy, choć w nieco mniejszym stopniu niż biedniejsze. Ale nawet środki inwestowane w biedniejszych regionach w jakimś stopniu rozlewały się na cały kraj.
Niektórzy eksperci twierdzą, że inwestycje w infrastrukturę, zwłaszcza transportową, na które przeznaczamy lwią część funduszy z UE, też sprzyjają głównie bogatszym regionom.
W pewnym stopniu tak. Oczywiście, infrastrukturę trzeba było rozwijać, bo jej stan był dramatyczny. Ale tzw. twarda infrastruktura nie jest kluczem do rozwoju nowoczesnej gospodarki. Najważniejsze są kapitał ludzki i innowacje. A zdolni, innowacyjni ludzie mogą odpływać z gorzej rozwiniętych regionów do tych lepiej rozwiniętych, w czym – paradoksalnie – dobra infrastruktura transportowa pomaga. Dlatego inwestycje infrastrukturalne nie mogą wyrównywać poziomu dochodów w regionach. Ważniejsze jest to, aby w biedniejszych regionach dobrze się żyło, bo tylko to może tam zatrzymać ludzi.
Czy powinniśmy o to zabiegać? Rozpiętości w dochodach między regionami to problem?
Zbyt duże nierówności w społeczeństwie nie prowadzą do niczego dobrego. I nie chodzi tylko o różnice w poziomie dochodów, ale o nierówności w szerszym sensie. Ważne jest, żeby kraj nie był zanadto zróżnicowany pod względem jakości życia, dostępu do kultury, edukacji, służby zdrowia itp. Dopuszczenie do nadmiernego wzrostu nierówności w tak szerokim sensie to kręcenie sobie stryczka. W biedniejszych regionach zostaną z czasem tylko starsi ludzie, którymi nie będzie miał kto się opiekować.
Powinniśmy ograniczać różnice w poziomie rozwoju regionów? Jeśli tak, to jak to zrobić?