Lata 90. w Gdańsku, podobnie jak w wielu innych miastach w Polsce, to okres raczej szarości i pytań co dalej. Po euforii przełomu z 1989 r. przyszedł czas budowania nowej rzeczywistości, co okazało się trudniejsze, niż się wszystkim wydawało.
Gdy Paweł Adamowicz został prezydentem miasta w 1998 r., nic się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeszcze przez kilka lat trzeba się było borykać z trudną sytuacją na rynku pracy, z bolesnym przekształcaniem przemysłu stoczniowego, mizerią finansową ówczesnych samorządów, które dobrze chciały, ale niewiele mogły. W czasie kryzysu gospodarczego w Polsce w latach 2001–2004 stopa bezrobocia w całym województwie pomorskim skoczyła do 22,4 proc. z 15,5 proc. w 2000 r., a w samym Gdańsku – do 13,1 z 6,2 proc.
Niepowtarzalna okazja
Prawdziwa szansa na wyjście z marazmu pojawiła się wraz z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Odkręcenie wówczas kurka z funduszami pomocowymi było dla samorządowców niepowtarzalną okazją, by zrealizować marzenia o rozwoju ich małych ojczyzn. Bez unijnych pieniędzy wielu lokalnych inwestycji po prostu nie udałoby się zrealizować nawet do dziś.
Polacy mogą na co dzień obserwować, jak bardzo od 2004 r. zmienia się Polska, jak pięknieje. Nie inaczej było w Gdańsku. Ruszyły potężne inwestycje infrastrukturalne. W drugiej kadencji prezydenta Adamowicza (lata 2002–2006) budżet inwestycyjny wynosił zaledwie 0,7 mld zł, w trzeciej – już 1,8 mld zł, a w czwartej – rekordowe 3,6 mld zł.
Miliardy na inwestycje
Największe inwestycje dotyczyły transportu. Gdańsk zmienił się w jeden wielki plac budowy – powstały Trasa Sucharskiego i Trasa Słowackiego (w sumie za ponad 2 mld zł). Stanowiły one tzw. dużą ramę komunikacyjną miasta, udrażniając ruch i łącząc obwodnicę z siecią ulic wewnętrznych, portem morskim i Portem Lotniczym im. L. Wałęsy.