Zagraniczne wizyty lokalnych władz często budzą kontrowersje. Czy chodzi o rzeczywiste dbanie o interes samorządu, czy też może spełnienie marzeń urzędników o egzotycznych podróżach?
Ten drugi przypadek to chyba wizyta dyrektora biura ds. międzynarodowych w Opolu w gminie Legmoin w Burkina Faso. Trwała 10 dni, kosztowała 8 tys. zł i przyniosła przekonanie władz miasta o konieczności pomożenia biednej gminie w Afryce. Wcześniej władze afrykańskiej gminy odwiedziły Opole, a miasto ufundowało biednym dzieciom 250 par sandałów, wydając 9 tys. złotych.
Dwóch przedstawicieli Podkarpacia odwiedziło stolicę Zambii – Lusakę. Byli członkami ekipy organizującej wystawę poświęconą kardynałowi Adamowi Kozłowieckiemu, który pochodził z tego regionu i był wybitnym misjonarzem. Delegacja spotkała się m.in. z prezydentem Zambii, rozmawiano o możliwościach udzielenia wsparcia finansowego oraz organizowania pomocy materialnej dla szkół i szpitali w Zambii.
W pogodni ?za inwestorem
Większość zagranicznych wojaży – na seminaria, konferencje, misje, ma uzasadnienie i przynosi efekty. Celem podróży jest przede wszystkim szeroko rozumiane promowanie regionu jako miejsca do inwestowania i uprawiania turystyki.
To oczywiście kosztuje, i to nie mało. Najwięcej wydają urzędy marszałkowskie i wielkie miasta. Przykładowo dolnośląski samorząd na zagraniczne podróże służbowe wydał w 2013 r. 1,3 mln zł; śląski – 740 tys. zł (z czego 202 tys. ze środków unijnych), miasto Katowice 650 tys. zł (bez środków UE), a Poznań – 930 tys. zł. Ale – jak przekonują – to się opłaca.