Historia rozwoju Doliny Lotniczej jest nie do powtórzenia w innym miejscu

Fenomen lotniczego klastra mógł zaistnieć tylko w południowo-wschodniej Polsce – przekonuje Marek Darecki, założyciel Doliny Lotniczej

Aktualizacja: 21.06.2015 18:36 Publikacja: 21.06.2015 18:25

Historia rozwoju Doliny Lotniczej jest nie do powtórzenia w innym miejscu

Foto: materiały prasowe

Rzeczpospolita: 130 firm, 25 tys. ludzi pracujących w sektorze hi-tech, 2 mld dolarów przychodów rocznie z eksportu lotniczych części i komponentów – tak to planowaliście, kiedy w 2003 roku rzucił pan hasło budujemy Dolinę Lotniczą. Ideę skrzydlatego klastra w południowo-wschodniej Polsce podchwyciło 16 regionalnych przedsiębiorców.

Marek Darecki: Wiem jedno. Ponad dekadę temu na pewno chcieliśmy rozwijać lotniczą branżę. Dziś sądzę, że nasz sukces był możliwy tylko w Polsce południowo-wschodniej, bo cała historia rozwoju Doliny Lotniczej jest po prostu nie do powtórzenia w innym miejscu. W Rzeszowie, Mielcu, Świdniku na Lubelszczyźnie, zadziałało kilka czynników: w jedno splotła się historia 70 lat doświadczeń przemysłu samolotowego wyrastających z przedwojennego jeszcze Centralnego Okręgu Przemysłowego, tradycja kultury technicznej i powstająca przez pokolenia. Do tego doszła wola odrodzenia się branży i głód sukcesu po załamaniu rynku i upadku firm lotniczych w wyniku zawalenia się minionego ustroju.

Sprzyjał nam model przekształceń gospodarczych – wybrano taki wariant prywatyzacji, który dawał firmom konkretnego właściciela. Do nas trafili pragmatyczni do bólu Amerykanie i Kanadyjczycy dla których się liczyło, żeby każda inwestycja i przedsięwzięcie miało sens z biznesowego punktu widzenia. Ale w klastrze pojawili się też Francuzi z Hispano-Suizy, Włosi z Avio i AgustyWestland, Niemcy z MTU, którzy widzieli w nas – odchudzonych po kryzysie i restrukturyzacjach – potencjał i odważyli się zainwestować. A przy okazji zapewnili już na starcie wiedzę – kapitał i kluczowy w lotnictwie oraz dostęp do rynków zbytu. Szacujemy, że od początku klastra zainwestowano u nas ponad 6 mld złotych.

To nie niskie koszty produkcji w branży były głównym magnesem dla zachodnich koncernów i spółek?

W interesach te wyliczenia są ważne, w Dolinie także do dziś odgrywają istotną rolę, ale w oczach inwestorów liczą się tradycja, kultura techniczna, czyli, jak mówią Amerykanie: industrialne DNA. Tej wartości próżno szukać w konkurencyjnych cenowo Meksyku, Chinach, a nawet innych krajach naszego regionu. To nie przypadek, że swoje usługi oferują Rumuni, Czesi, a zamówienia z dziedziny skrzydlatego hi-tech trafiają do przedsiębiorców z Doliny Lotniczej.

Czeski przykład jest zresztą znamienny. Kiedy startował podkarpacki klaster nasz potencjał w przemyśle lotniczym był porównywalny, obecnie w skrzydlatej branży jesteśmy od Czechów czterokrotnie silniejsi.

Co nam daje przewagę?

Wygrywamy z sąsiadami, bo udało się nam rozsądnie pokierować rozwojem i dostosować branżę do globalnych wymagań. Wymiana pokoleniowa objęła wszystkie niemal zespoły zarządcze. Rozwijającym się spółkom zapewniliśmy m.in. dopływ kadry. Od lat dbamy o system szkolnictwa technicznego i to od poziomu szkół średnich. Współpracujemy z politechnikami, wspieramy kariery najzdolniejszych studentów.

Amerykańska korporacja UTC, właściciel największych branżowych spółek w klastrze, sporo inwestuje w podnoszenie poziomu wiedzy wszystkich pracowników. O skali zmian niech świadczy fakt, że w WSK Rzeszów, zatrudniającej obecnie 4 tys. ludzi, na początku istnienia klastra, językiem angielskim w pracy posługiwało się 26 inżynierów. Teraz nie ma z tym problemu 2600 fachowców – to ponad połowa radykalnie odmłodzonej załogi!

Poziom technologiczny podniósł się niebotycznie. Pratt & Whitney za rzeszowski zakład zapłacił podczas prywatyzacji 60 mln zł, ale w ciągu ponad dekady zainwestował w kadry, maszyny i technologie 350 mln dolarów.

W maju decyzyjne gremia Doliny Lotniczej – to też fenomen: skład władz się nie zmienił od 13 lat, pozostaje w nim przynajmniej sześciu tych samych co na początku ojców założycieli – nakreślili strategię dla klastra na najbliższe lata. Dokąd zmierza skrzydlate Podkarpacie?

Za pięć–siedem lat powinniśmy być zdolni do budowania w kraju, własnymi siłami, nowoczesnych, kompletnych produktów. Jeśli to będą śmigłowce lub silniki lotnicze, chcemy by rodzime przedsiębiorstwa były w stanie wykonać projekt, zbudować prototyp, produkować seryjnie dojrzały wyrób i zająć się jego serwisowaniem podczas eksploatacji.

Aby to było możliwe, ludzie i firmy, które do tej pory wytwarzały – zazwyczaj licencyjne czy zlecone – produkty, muszą, wykorzystując tworzone właśnie na Podkarpaciu centra badawcze, dojrzeć mentalnie i kompetencyjnie. Najnowsze otwierane w tym roku centrum warte 300 mln zł docelowo zatrudni 600 specjalistów.

To proste: nasi konstruktorzy muszą posiąść i zgłębić wiedzę tajemną, jaką jest budowa statku powietrznego albo kompletnego napędu do niego, której nie da się wyczytać w podręcznikach. Obecny stopień inżynierskiego wtajemniczenia dostępny specjalistom z Podkarpacia pozwala na razie na dopuszczenie do lotniczej matury. Budowa nowych produktów to wyższy poziom: wymaga studiów i dyplomu magistra. Do tego celu dążymy. Czas pokaże, czy sześć, siedem lat badań, rozwoju, nowych doświadczeń, do jego osiągnięcia wystarczy.

Regiony
Dolny Śląsk konsekwentnie wspiera Ukrainę
Regiony
Tak Warszawa podniosła się z ruin
Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem