Ważna jest recenzja widzów

Dyrektorka Teatru Starego w Lublinie Karolina Rozwód mówi Jackowi Cieślakowi o kolejnych etapach kariery.

Publikacja: 10.12.2015 20:00

Scena ze spektaklu Leszka Mądzika „Czas kobiety”

Scena ze spektaklu Leszka Mądzika „Czas kobiety”

Foto: Teatr Stary w Lublinie, Dorota Awiorko

Rzeczpospolita: Jakie są pani teatralne korzenie, jakie spektakle panią formowały?

Karolina Rozwód: Wszystko zaczęło się od bajek w lubelskim Teatrze im. Andersena, potem przyszedł czas na Teatr im. Osterwy i Lubelskie Wiosny Teatralne, na których pokazywano najlepsze przedstawienia z Polski. Trudno zapomnieć „Kubusia Fatalistę i jego pana" ze Zbigniewem Zapasiewiczem oraz występy Krystyny Jandy i Janusza Gajosa. Pamiętam też „Cząber z Gombra" Adama Hanuszkiewicza, z którego wtedy nic nie zrozumiałam, ale mama wysłała mnie na słynnego Hanuszkiewicza, który wystawiał jeszcze słynniejszego Gombrowicza i bardzo chciałam ten spektakl zobaczyć. Miałam też to szczęście, że przyjaźniłam się w szkole podstawowej z synem lubelskiego krytyka teatralnego Franciszka Piątkowskiego. Zabrał nas na „Współczucie" Teatru Provisorium, którego też kompletnie nie zrozumiałam, ale inicjacja się dokonywała. Jeździliśmy też do Gardzienic, gdzie obejrzałem „Żywot Protopopa Awwakuma" i „Carminę Buranę". Dzięki panu Piątkowskiemu odkryłam też Teatr Ósmego Dnia i pierwsze spektakle Teatru Wierszalin. A potem zapisałam się na warsztaty dziennikarskie i gdy zapytano mnie, czym się interesuję, a ja odpowiedziałam, że teatrem – zaprowadzono mnie do Janusza Opryńskiego, który szukał wolontariuszy.

Który to był rok?

1996. Tak zaczęło się moich dziewięć lat w biurze Konfrontacji Teatralnych, gdzie pracowałam przy organizacji festiwalu od samego początku. Festiwali było wtedy w Polsce mało, nasz był kameralny, więc mieliśmy okazję do spotkań i rozmów z Teatrem Ósmego Dnia, Pawłem Szkotakiem, Małgorzatą Dziewulską, Leszkiem Kolankiewiczem i Januszem Majcherkiem. To był fantastyczny czas, kiedy Janusz Opryński wyreżyserował „Ferdydurke", „Sceny z życia Mittel Europy" i „Do piachu". Zaowocowało to wyjazdami Provisorium i Kompanii Teatr, przy których też pracowałam. Janusz stał się moim pierwszym mistrzem. Kiedy się poznaliśmy, miałam 17 lat. Spędzaliśmy bardzo dużo czasu w biurze i na wyjazdach. Snuł opowieści o teatrze, podrzucał lektury. Gdy przychodziło na spektakle dużo więcej ludzi, niż było miejsc, powtarzał: „Pamiętajcie, że najważniejszy jest widz. Widz ma się czuć zaopiekowany. A jak jest trudna sytuacja – tak trzeba z niej wybrnąć, żeby widz zrozumiał". Organizowaliśmy Konfrontancje, mając jeden faks, bez internetu i zdarzało się, że montaże robiliśmy bez specjalistycznych systemów, metodą „patyka i sznurka". Jeśli trzeba było – każdy angażował się we wszystkie działania, np. zbieranie kilku worków liści, które były potrzebne do jednego ze spektakli, i korona z głowy nikomu nie spadała. Podobnie staram się pracować w Teatrze Starym.

Jak niewielu polskich menedżerów ma pani za sobą zagraniczne studia zarządzania instytucjami kultury.

Wyjechałam na rok do Paryża i była to dobra okazja do oglądania tradycyjnego teatru w Komedii Francuskiej oraz nowego – w centrach kulturalnych, które zorganizowano na obrzeżach Paryża. To, co świeże i twórcze, ogniskowało się na peryferiach metropolii, czemu nie mogłam się nadziwić. Obserwowałam działalność teatrów w relacjach z widzem, system sprzedaży biletów i promocji. Największym zaskoczeniem był dla mnie system abonencki, który stabilizuje współfinansowanie teatru, bo przecież wiadomo, ilu widzów przyjdzie i jakie będą wpływy z biletów. To się łączyło z kolejnym zaskoczeniem: w przeciwieństwie do polskich instytucji, we Francji znane są wszystkie daty premier i większości spektakli do końca sezonu, a dyrektorzy planują repertuar z wyprzedzeniem na dwa–trzy lata. Jednocześnie biuro sprzedaży pomaga widzom wybrać spektakle, które mogą im przypaść do gustu. To był bardzo inspirujący czas. W Polsce kierunki związane z zarządzaniem kulturą dopiero raczkowały.

Dopiero potem wydziały o tej specjalizacji ukończyły m.in. Agnieszka Odorowicz, pierwsza szefowa PISF, oraz Beata Szydło, premier rządu.

Mnie wyjazd do Paryża potrzebny był również z powodów językowych – bardzo chciałam udoskonalić swój francuski. Wróciłam do Polski w 2003 roku, a 2004 ogłoszono Rokiem Gombrowicza. Tak się złożyło, że kilka lat wcześniej uczestniczyłam w pierwszych spotkaniach Małgorzaty Dziewulskiej, Janusza Palikota, Janusza Opryńskiego, Wojciecha Kępczyńskiego i Piotra Kłoczowskiego, którzy planowali Konfrontacje Teatralne w 2004. Pomysł był taki, żeby poświęcić je Witoldowi Gombrowiczowi. Ale potem padło pytanie: dlaczego mamy robić tylko Konfrontacje, zróbmy cały Rok Gombrowiczowski!  Przebywając w Paryżu, współpracowałam z Ritą Gombrowicz przy przygotowaniach do obchodów. Gdy wróciłam do kraju, poszukiwano koordynatora Roku i miałam szczęście, że powierzono mi tę funkcję.

Jaka jest pani Rita?

Poza tym, że jest wyjątkową strażniczką i promotorką dorobku Gombrowicza (to jej w dużej mierze zawdzięczamy obecność Gombrowicza w tylu krajach), to wielka dama i niezwykle ciepła osoba. Wspaniałe było to, że w Roku Gombrowiczowskim zrezygnowała na przykład z pobierania tantiem, które obciążałyby skromne budżety, jakimi dysponowali organizatorzy różnych wydarzeń i my w Fundacji Kultury. MKiDN dało 1,2 mln zł, drugie tyle dodał zaś Janusz Palikot. Tyle łącznie wynosi obecnie roczna dotacja dla Teatru Starego w Lublinie. Tort do podzielenia był nie za duży, więc realizacją projektów Gombrowiczowskich zajęli się wyłącznie ci, dla których Gombrowicz był ważny. Okazało się jednak, że było ich niezwykle wielu, i to na całym świecie. To zdecydowało o sukcesie. Pani Rita nie zablokowała żadnego pomysłu, powstały 52 premiery teatralne, mnóstwo wystaw i wydawnictw, w tym „Dziennik" dostępny za 20 zł oraz znaczek pocztowy.

Po Roku Gombrowicza trafiła pani do TVP Kultura.

Znalazłam się w zespole Jacka Wekslera, który zajmował się m.in. pierwszymi przeniesieniami spektakli na antenę pokazywanymi na żywo. Pracowałam przy „Made In Poland" i „Słomkowym kapeluszu", poznałam kulisy produkcji i spraw finansowych, ważne były dyskusje o tym, jaką dyskusją czy blokiem materiałów obudować pokaz. W TVP Kultura każdy dzień był dedykowany jednej dziedzinie sztuki i nie ukrywam, że ten model przeniosłam do Teatru Starego, bo to porządkuje widzowi kalendarz i pozwala się zorganizować. Wtedy na antenie bardzo dużo rozmawiało się o kulturze. To również była inspiracja do naszych wtorkowych debat w Teatrze Starym.

Potem otworzył się Polski Instytut Sztuki Filmowej i pani również w tym uczestniczyła.

Tak, miałam to szczęście. Bardzo cenię sobie moje doświadczenia również dlatego, że brałam udział w tworzeniu projektów i budowaniu instytucji od podstaw. To najtrudniejszy, ale też najciekawszy i najbardziej inspirujący czas – kiedy jest nieustanna burza mózgów i nie ma jeszcze rutyny. W PISF byłam w zespole, który pisał pierwsze formularze wniosków o dotacje, zajmowałam się doskonaleniem zawodowym i poznałam wszystkie szkoły filmowe. Zajmowałam się też promocją zagraniczną, jeździłam do Berlina, byłam w Cannes, gdy Andrzej Wajda pokazywał tam „Kanał" 50 lat po francuskiej premierze. Miałam okazję przyjrzeć się też sprawom związanym z produkcją filmu, a w końcu założyłam własną działalność gospodarczą. Pomagałam wtedy m.in. Dorocie Kędzierzawskiej w zagranicznej promocji filmu „Pora umierać" z Danutą Szaflarską. W tamtym czasie Lublin zaczął starać się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury i pomagałam pisać aplikację. A kiedy miasto rozpisało konkurs na dyrektora Starego Teatru – wzięłam w nim udział.

I wygrała pani.

To jest moje pierwsze samodzielne, od początku do końca, kierownicze zadanie. Zostałam dyrektorem na rok przed otwarciem, brałam udział w naradach budowlanych, konsultowałam prace na budowie ze specjalistami, by zrealizować projekt najlepiej, jak to możliwe. W Teatrze osobiście, choć przy wsparciu znakomitych kuratorów, odpowiadam za program. Ale zajmuję się też organizacją pracy zespołu, który stworzyłam, odpowiadam za przestrzeganie przepisów BHP i wydatkowani finansów publicznych. Staram się pokazywać to, co najciekawsze w Lublinie i w kraju. Prezentujemy filmy, spektakle i koncerty, ale też co roku przygotowujemy swoje produkcje. Na kilka miesięcy przed otrzymaniem nagrody Grammy Włodek Pawlik przygotował dla nas koncert-spektakl „Wieczorem" inspirowany postacią i poezją Józefa Czechowicza. Potem był „Skarb" Leszka Mądzika, spektakl dla dzieci, które dzięki temu miały szansę wczesnego spotkania się z poetyką teatru plastycznego. Do spektaklu „Ciuchcia" Doroty Kędzierzawskiej muzykę skomponował Wojciech Waglewski, a dzieci z domów dziecka występowały w nim z zespołem Voo Voo. Juliusz Machulski napisał i wyreżyserował dla nas „Machię" z Adamem Ferencym i Piotrem Głowackim. A niedawno mieliśmy premierę „Czasu kobiety" Leszka Mądzika z Anną Marią Jopek. Jednak najbardziej cieszę się z tego, że mamy publiczność, a kiedy trzy razy w roku ogłaszamy repertuar – bilety rozchodzą się natychmiast. To jest dla mnie najważniejsza recenzja.

Rzeczpospolita: Jakie są pani teatralne korzenie, jakie spektakle panią formowały?

Karolina Rozwód: Wszystko zaczęło się od bajek w lubelskim Teatrze im. Andersena, potem przyszedł czas na Teatr im. Osterwy i Lubelskie Wiosny Teatralne, na których pokazywano najlepsze przedstawienia z Polski. Trudno zapomnieć „Kubusia Fatalistę i jego pana" ze Zbigniewem Zapasiewiczem oraz występy Krystyny Jandy i Janusza Gajosa. Pamiętam też „Cząber z Gombra" Adama Hanuszkiewicza, z którego wtedy nic nie zrozumiałam, ale mama wysłała mnie na słynnego Hanuszkiewicza, który wystawiał jeszcze słynniejszego Gombrowicza i bardzo chciałam ten spektakl zobaczyć. Miałam też to szczęście, że przyjaźniłam się w szkole podstawowej z synem lubelskiego krytyka teatralnego Franciszka Piątkowskiego. Zabrał nas na „Współczucie" Teatru Provisorium, którego też kompletnie nie zrozumiałam, ale inicjacja się dokonywała. Jeździliśmy też do Gardzienic, gdzie obejrzałem „Żywot Protopopa Awwakuma" i „Carminę Buranę". Dzięki panu Piątkowskiemu odkryłam też Teatr Ósmego Dnia i pierwsze spektakle Teatru Wierszalin. A potem zapisałam się na warsztaty dziennikarskie i gdy zapytano mnie, czym się interesuję, a ja odpowiedziałam, że teatrem – zaprowadzono mnie do Janusza Opryńskiego, który szukał wolontariuszy.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break