Zdolni ludzie są wszędzie, trzeba ich tylko umieć znaleźć. Dlatego nie widzę tutaj większej różnicy. W naszym przypadku to Wrocław jest głównym studiem, które zajmuje się projektami o największej skali, co wyróżnia nas na branżowej mapie Polski. Na pewno we Wrocławiu jest nieco mniejsza konkurencja o pracownika w porównaniu ze stolicą, ale dla firmy pokroju Techlandu nie ma to dużego znaczenia: zatrudniamy najlepszych z najlepszych, a chętnym z całej Polski oferujemy pakiety relokacyjne.
O producentach z Warszawy bywa głośniej. Czy trudniej się przebić z Wrocławia do ogólnopolskich mediów? Czy potrzebna jest do tego ściana z muralem przedstawiającym Davida z psem, czy wystarczą bardzo dobre wyniki sprzedaży?
Techland należy do ścisłej czołówki polskiej branży producentów gier, więc nie mamy problemu z obecnością w polskich mediach. Przede wszystkim jednak tworzymy gry na międzynarodowy rynek i pojawiamy się w światowych mediach. Chcemy trafić do jak największej rzeszy ludzi i staramy się to osiągnąć na wiele różnych sposobów. Co do sprawy Davida i uwiecznienia jego podobizny – nie zrobiliśmy tego dla medialnego rozgłosu. Była to oddolna inicjatywa, które wyrosła z bezpośrednio kontaktu przyjaciół i rodziny Davida z naszą firmą. Wszystko odbyło się za zgodą i we współpracy z mamą i bratem chłopaka, którzy nawet odwiedzili nas we Wrocławiu parę miesięcy temu. Dopiero niedawno całą historią zainteresowały się media.
Czy Wrocław i Dolny Śląsk wykorzystują potencjał Techlandu? Czy lokalne władze pomagają, np. dzięki odpowiedniemu wsparciu przy pozyskiwaniu unijnych funduszy, rozwinąć skrzydła?
Do tej pory nie korzystaliśmy z pomocy lokalnych władz administracyjnych przy pozyskiwaniu funduszy unijnych. Na pewno jednak może się to zmienić w przyszłości.
Która grę uważa pan za największy sukces? „Dying Light"? „Dead Island"? Może inna? Dlaczego?