Rz: Trudno uwierzyć, ale to pierwszy Czechow w pana dorobku. Jakim kluczem kierował się pan w wyborze głównego tekstu spektaklu?
Józef Opalski: Właśnie – trudno uwierzyć. A przecież Czechow towarzyszył mi „od zawsze". Jest jednym z moich ukochanych pisarzy i nie wyobrażam sobie mojego życia i pracy bez jego dzieł. Od kilku lat marzę o realizacji „Wiśniowego sadu", ale wciąż jakoś się nie składa... Od kiedy zacząłem myśleć o realizowanym teraz spektaklu, prześladuje mnie zdanie z „Nieciekawej historii": „Obojętność to paraliż duszy, przedwczesna śmierć". Boję się takiej obojętności na życie, na sztukę, staram się z wszystkich sił z nią walczyć. Dzisiaj, na finiszu pracy nad spektaklem, który nosi tytuł „Nie całkiem wesoła historia", widz, jak bardzo rację miał Tomasz Mann, pisząc o arcydziele młodego Czechowa. W tym opowiadaniu jest już „cały" autor „Mewy", z wszystkimi jego obsesjami i słynnym pytaniem: Jak żyć? – i odpowiedzią: Nie wiem. „Czechow był piewcą beznadziejności" – pisze Lew Szestow w „Twórczości z niczego". A jednak w tym bezmiarze bólu nie ma krzyków, krwi, zbrodni. Jest zadziwiający spokój. Jak w „Wielkiej elegii dla Johna Donne'a" Josifa Brodskiego:
„Usnął John Donne, usnęło wszystko wokół,
Ściany, podłoga, obrazy, wazony,
Usnął stół, pościel, rygiel, hak śpią w mroku