Historia pod tytułem „Światła, które nie gasną" powstała dawno temu (sądząc po pożółkłym papierze rękopisu i słownictwie, które trzeba było uwspółcześnić przed wydaniem), choć nie wiadomo dokładnie kiedy. Niewykluczone, że w latach 1945–1946, gdy Krystyna Feldman pracowała w Katowicach i była członkiem związku pisarzy. Wtedy też toczy się akcja powieści.
Oczywiście rzecz się dzieje w teatrze, bo jak podkreślał wieloletni dramaturg i kierownik literacki poznańskiego Teatru Nowego Sergiusz Sterna-Wachowiak, „Krystyna Feldman to zanikający typ aktora tak ukształtowanego, że teatr jest w jego egzystencji najważniejszy. Prawie każdego dnia przychodziła do dyrekcji teatru, żeby najpierw przejrzeć wszystko, co jest na tablicy ogłoszeń: jakie będą przedstawienia, jakie próby – a następnie porozmawiać, co słychać nowego, wypić kawę z dyrektorem czy ze mną, wypalić papierosa i powędrować na obiad. Gdy nie miała akurat prób, pojawiała się w teatrze w porze południowej i wychodziła zaraz po czternastej, bo wtedy kończą się próby, na obiad do stołówki uniwersyteckiego Wydziału Historii. A jeśli grała, to wracała późnym popołudniem i szykowała się do spektaklu".