Rz: Większość osób otrzymawszy spadek przeznaczyłoby go na podróże, lub budowę okazałej wili. Pani włożyła je w teatr...
Anną Gornostaj:
Można się z tego śmiać lub nie, ale jeśli ośmiolatka pytana o marzenia mówi, że chciałaby być dyrektorem teatru , a potem przez następne lata idzie dość konsekwentnie w tę stronę, to o czymś to świadczy. Już w szkole podstawowej udało mi się grać na deskach Teatru Wybrzeże . To było za czasów legendarnej dyrekcji Stanisława Hebanowskiego, który tę miłość do teatru jeszcze wzmocnił.
A nie marzyła pani, by założyć scenę na Wybrzeżu?
Marzenia marzeniami, ale realia są takie, że w Warszawie dla aktora jest znacznie więcej możliwości. Tu zawsze byli najlepsi twórcy i najlepsze teatry. Po prostu było z czego wybierać. Zwrócili mi na to uwagę zresztą znakomici aktorzy Wybrzeża moi teatralni mentorzy Halina Winiarska i Henryk Bista. Mówili: Anka mierz wysoko. Jedź na studia do Warszawy, a potem wybierz najlepszy teatr. I tak starałam się robić . Zdecydowałam się na Teatr Narodowy, wiedząc, że dla młodego aktora spotkanie z Adamem Hanuszkiewiczem jest czymś ogromnie ważnym. I tak było, do każdego z nas podchodził bardzo indywidualnie. Naprawdę czuliśmy się wybrańcami losu.