A jednak kurczące się społeczeństwo jest jedną z największych zagrożeń czyhających na nas w nieodległej już przyszłości. Prognozy Organizacji Narodów Zjednoczonych (w wariancie braku działań przeciwdziałających negatywnym tendencjom) pokazują, że w 2050 r. Polska będzie liczyć o 4 mln mieszkańców mniej, w 2075 r. - o 11 mln mniej, a w 2100 r. aż o 16 mln mniej (czyli 22 mln wobec 38 mln obecnie). Do zmniejszającej się populacji dostosowywać się będzie gospodarka, a puszczając wodze wyobraźni można się zastanowić, jak to mogłoby wyglądać.

Oczywiście zaczęłoby ubywać miejsc pracy, bo z powodu braku chętnych, najpierw przedsiębiorstwa przestałby otwierać u nas nowe fabryki i zakłady, a potem zaczęłyby uciekać ze swoją produkcją za granicę. Zresztą w ogóle firmom byłoby trudno się rozwijać, skoro lokalny rynek zbytu miałby się z roku na rok kurczyć. Powoli zamierałby rynek deweloperski, bo potrzeby mieszkaniowe Polaków zostałyby zaspokojone, i to z dużą nadwyżką. Tym samym nieopłacalne stało by się inwestowanie w zakup mieszkań, bo i same nieruchomości jak i ich wynajem stałyby się śmiesznie tanie.

Zresztą borykalibyśmy się z nadwyżką wszelkiego rodzaju infrastruktury. W wyludniających się miastach pustkami zaświeciłyby szkoły, uczelniane kampusy, szpitale, policyjne komisariaty, urzędy, itp. Niektóre zakątki Polski zupełnie by opustoszały, bo nakręcająca się spirala kurczącej się rzeczywistości wypędziłaby w poszukiwaniu jakichkolwiek perspektyw ostatnich mieszkańców.

Do kasy państwa wpływałoby coraz mniej pieniędzy, więc i wydatki trzeba byłoby obcinać. Co prawda potrzeby wydatkowe, dostosowując się do mniejszej liczby populacji, też powinny wówczas spadać, ale... Polskie społeczeństwo szybko by się starzało, więc coraz więcej pieniędzy – w relacji do ogólnego stanu kasy państwa – musiało by iść na emerytury i instytucjonalną opiekę nad starszymi. Na wydatki prorozwojowe już nie starczyło.

Mówiąc w skrócie, Polska wkrótce może zacząć się zwijać. Jednak na taką czarną wizję przyszłości nie jesteśmy skazani. Prognozy ONZ pokazują także, że jeśli wskaźnik dzietności wróci do poziomu zapewniającego przynajmniej odtwarzalność pokoleń (to znaczy statystyczna kobiet będzie rodzić 2,1 dziecka), liczba mieszkańców może nawet wzrosnąć do 2100 r. do ok. 42 mln. Mamy też jeszcze jedną furtkę – otwarcie się na masową migrację. W każdym razie, już dziś trzeba zacząć działać, jeśli nikt nic nie zrobi, już teraz możemy zacząć się bać przyszłości. >R6