„Niech będzie symbolem dokonujących się tu zmian, ale też manifestem przeciwko próbom ograniczania wolności czy narzucania ideologii" – napisał na stronie Urzędu Miasta.
I mam kłopot. Pod sprzeciwem przeciwko próbom ograniczania wolności czy narzucania ideologii podpisuję się obiema rękami. Co więcej, mam wrażenie, że to hasło może być dzisiaj dla sporej części Polaków nośne i zachęcać do przyjazdu nad Wartę. Problem w tym, że to hasło jest wyraźnie przeciwko komuś. A to już mi się nie podoba, to wydaje mi się – jeśli nie szkodliwe, to na pewno niestosowne. Mało mamy w tej dzisiejszej Polsce podziałów? Bodaj najsłynniejsze hasło promujące miasto, „Love in New York", nikogo nie stygmatyzuje, nie wyklucza, nie ma politycznego podtekstu. Proste, piękne i zrozumiałe.
Przeciwnicy prezydenta Jaśkowiaka zarzucają mu, że na plecach miasta zamierza robić ogólnopolską karierę polityczną, a hasło „Wolne Miasto Poznań" jest jednym z elementów jego kampanii. Najzabawniejsze, że najgłośniej te zarzuty podnoszą osoby, które przez lata zasiadały w Radzie Miejskiej, dobrze zresztą zasiadały, i tylko dzięki temu wspięły się na Wiejską. O to mniejsza. Ważniejsze, że ambicje przeskoczenia z lokalnej do krajowej polityki nie wydają mi się wielkim grzechem. Przeciwnie. Jakoś trudno mi postponować człowieka, który zdobywa doświadczenie kierując dużym, skomplikowanym organizmem miejskim i uważać, że lepszy jest zawodowy polityk, którego życie – przykładem europoseł z Wielkopolski Ryszard Czarnecki – upłynęło na zmienianiu poglądów i przeskakiwaniu z jednej do drugiej partii. Do zawodowych polityków, to znaczy takich, którzy swoje życie opierają wyłącznie na polityce, mam równie dużo zaufania co do zawodowych rewolucjonistów epoki komunizmu.
Prezydent Jaśkowiak ma więc, w moim przekonaniu, prawo do swoich poglądów. Ma też prawo występować na demonstracjach KOD-u i jasno wyrażać swoje poglądy. To nam wszystkim, póki co, gwarantuje konstytucja. Ma też prawo, nadane przez wyborców w powszechnym głosowaniu, budować Poznań według własnej wizji. Ale hasło „Wolne Miasto Poznań" wydaje mi się już trochę inną parą kaloszy. Bo rolą włodarza miasta jest jednak integrowanie jego mieszkańców. A to hasło tej funkcji nie spełnia.
Polska polityka jest zbudowana na paradygmacie przywalenia przeciwnikom. Zawsze przeciwko komuś. Może warto spróbować to zmienić? Może zamiast przeciwstawiać kibiców Lecha wielbicielom teatru uznać, że kibice (nieliczni, ale jednak) bywają też w teatrze, a wielbiciele Melpomeny (nieliczni, ale jednak) czasem zaglądają na stadion przy Bułgarskiej.