Rz: Warszawska Scena Prezentacje jest fenomenem. Przed niemal 40 laty stworzył pan teatr impresaryjny, bez stałego zespołu, z udziałem gwiazd, coś zupełnie niespotykanego w PRL-owskiej rzeczywistości.
Romuald Szejd : Nigdy bym nie przypuścił, że matką chrzestną tego przedsięwzięcia stanie się Kalina Jędrusik, która zawsze namawiała mnie do stworzenia własnego teatru i, nigdy bym nie przypuścił, że tak się stanie i to na całe 38 lat.
Na początku pomogły panu też zapewne wizyty we Francji, które dały wtedy jako artyście poczucie wolności i sprawiły, że Scena Prezentacje często była nasiąknięta kulturą francuską. Pamięta pan swój pierwszy pobyt we Francji.Stało się to w czasie kiedy byłem aktorem Teatru Polskiego w Poznaniu i przeczytałem pismo naszego koła SPATiF u, że osoby znające francuski mogą się starać o wyjazd na festiwal do Avignonu. Zgłosiłem się, przeszedłem eliminacje i wyjechałem. Na miejscu przeżyłem szok. Wśród Francuzów, którzy żyli jak królowie, wraz z grupą Polaków z paroma groszami przy duszy czuliśmy się jak żebracy. Ale wtedy mieliśmy w sobie entuzjazm i ciekawość świata. Trafiliśmy na tuzy francuskiego Teatru. Jean Vilar, Maria Casares czy Gerald Philippe, poza tym wystawy, koncerty. Pamiętam, jakim szokiem był dla mnie powrót do Polski. Po drodze mnóstwo kontroli. Samo Okęcie wydało się szare, mroczne. Padał deszcz i w dodatku samolot się spóźnił. Ciągle tęskniłem do tamtego, innego świata i stąd pewno taką jego namiastką stało się stworzenie Sceny Prezentacje.
Ale do Francji ciągle pan powraca...
Tak można powiedzieć, że z biegiem czasu wrastałem w tamtą kulturę. W Avignonie poznałem osobę z teatru National Populaire. Zaprzyjaźniliśmy się, ja jej mówiłem dużo o Polsce, a ona podrzucała mi francuskie sztuki, które potem na Scenie Prezentacje miały polskie premiery. I tak zaczął kształtować się repertuar teatru.