Czescy pracodawcy, dopłacając do transportu, zachęcają mieszkańców Dolnego Śląska, by ci wybrali ich ofertę zamiast propozycji pracy w Polsce.
– Polacy akceptują dojazdy do pracy nawet wtedy, gdy do firmy trzeba jeździć około godziny w jedną stronę. Niektóre czeskie fabryki usytuowane są blisko granicy, więc dla osób mieszkających na terenach przygranicznych może być to korzystniejsze niż dojazdy do pracy do dużego miasta – mówi Tomasz Dudek z wrocławskiej agencji pracy OTTO.
Problemy z rekrutacją
Tym bardziej że czescy przedsiębiorcy dwoją się i troją, by zachęcić Polaków do pracy w ich kraju. Mają powody – z dostępnych na stronie Czeskiego Urzędu Statystycznego danych wynika, że w drugim kwartale 2016 r. nasi południowi sąsiedzi mieli rekordowo niski poziom bezrobocia – 3,9 proc. Do tych informacji dochodzą jeszcze dobre dane dotyczące wzrostu gospodarczego. W 2016 r. jest on szacowany na poziomie 2,4 proc. z kolei w 2017 ma on wynieść 2,5 proc. A rozwijająca się gospodarka, to też zwiększająca się liczba wolnych miejsc pracy. A tych już w tym kraju nie ma kim zapełnić.
– Czeskie przepisy pozwalają co prawda na zatrudnianie Ukraińców, ale musi to robić bezpośrednio pracodawca. Nie można tak jak w Polsce, zatrudniać ich za pośrednictwem agencji pracy. Czeskie rozwiązanie jest kłopotliwe, dlatego Czesi wolą szukać kadry w Polsce – wyjaśnia Tomasz Dudek.
A ssanie na naszych pracowników jest ogromne. Agencja pracy Work Service zdradza, że co tydzień dostarczają do czeskich firm około 100 nowych pracowników. – Co piąty pracownik z Polski decyduje się na codzienne dojazdy. Jeśli nie chce się przeprowadzać, to czeska firma dopłaca mu do paliwa około 200–300 zł miesięcznie – mówi Agata Zdybicka, prowadząca w Work Service tzw. czeskie projekty.