Według niedawno opublikowanego raportu firmy doradczej McKinsey, już przy znanych obecnie technologiach maszyny mogą przejąć połowę wszystkich zadań, które dzisiaj wykonują ludzie. To już się dzieje! W końcu ubiegłego roku Amazon po raz pierwszy dostarczył swojemu klientowi zakupy nie przez kuriera, ale dronem. W tym samym czasie przez zachodnią Europę przejechał konwój kilku ciężarówek „prowadzony" tylko przez jednego kierowcę. W Stanach Zjednoczonych uruchomiono pierwszy sklep, w którym nie ma ani jednej kasjerki, w Japonii działa hotel, w którym gości obsługują wyłącznie roboty. Brzmi świetnie? W Stanach Zjednoczonych kasjerzy to trzecia pod względem wielkości grupa zawodowa, kierowcy – czwarta. Ludzie, którzy dzisiaj pracują przy kasie albo prowadzą trucka, za chwilę staną się zbędni.
Dołączą do nich taksówkarze – w San Francisco jeżdżą już taksówki, w których owszem, siedzi kierowca, ale auta nie prowadzi, patrzy tylko, aby przejazd był bezpieczny. Za chwilę przestanie być potrzebny. Dosłownie za chwilę, bo za dwa, najdalej trzy lata. A później bezzałogowe taksówki rozjadą się po całym świecie. Trafią też do Poznania i stanie się to szybciej, niż sobie dzisiaj wyobrażamy.
Bo nasza chata wcale nie z kraja. KGHM obiecuje (grozi?), że najdalej w 2040 roku uruchomi pierwszą w pełni zautomatyzowaną kopalnię. Zautomatyzowaną, czyli bez górników, z zaledwie kilkoma osobami nadzorującymi pracę maszyn. Czeka nas lawina tego typu informacji, bo polski przemysł nie jest nazbyt nowoczesny, a maszyny w pierwszym rzucie będą zastępowały ludzi zajmujących się najprostszymi czynnościami. „Lawina" jest zbyt panikarskim określeniem? Dzisiaj na świecie pracuje 1,5 miliona robotów, ale w najbliższych pięciu latach ta armia zwiększy się o kolejne 1,3 miliona. A potem, nie oszukujmy się, będziemy już świadkami eksplozji.
Co z ludźmi? Świat już się do tego przygotowuje. W styczniu tego roku w Finlandii ruszył program wynagradzania ludzi za to tylko, że żyją. Na razie objął 2 tysiące osób, które – bez żadnych warunków – otrzymują miesięcznie 560 euro (przy średniej płacy 2,7 tysiąca euro). Podobne programy już od jakiegoś czasu działają w holenderskim Utrechcie i włoskim Livorno. Bo oczywiście czekająca nas rewolucja technologiczna i nowy sposób życia stworzą wiele nieznanych dzisiaj zawodów, ale liczba osób bez pracy wzrośnie niepomiernie. Coś trzeba im będzie zaoferować.
Może w Wielkopolsce, nie oglądając się na polityków w stolicy, zajętych codziennymi wojenkami, zaczniemy nad rozwiązaniem tego problemu pracować? Kształcić młodych Wielkopolan tak, aby byli elastyczni, posiedli interdyscyplinarną wiedzę? Przygotowywać optymalne programy socjalne? Inaczej za dziesięć lat w Helsinkach, Utrechcie i Livorno będą znali odpowiedzi na pytania, których my dzisiaj nie potrafimy nawet sformułować.