Od dawna mówi się o potrzebie zmiany w systemie przekazywania 1 proc. podatku. Dotychczas głównymi beneficjentami pieniędzy podatników są duże ogólnopolskie fundacje. Często ich sukces wynika z intensywnego marketingu w okresie, kiedy podatnicy wypełniają zeznania. Czy ma to sens? Skoro dajemy pieniądze organizacji pożytku publicznego, to po to, żeby wydała je na realizowanie celów statutowych, a nie finansowała kampanie reklamowe.
Zatem próba przesunięcia strumienia pieniędzy w stronę mniejszych podmiotów wydaje się jak najbardziej słuszna. Mam jednak wątpliwości, czy w tym przypadku słuszne jest zagranie kartą lokalności. Nie jest tajemnicą, że w dużych miastach zarabia się więcej i płaci większe podatki. Płatnicy z różnych powodów wybierają jako beneficjentów swojego 1 proc. organizacje niekoniecznie działające w miejscu ich zamieszkania. Sam od kilku lat wspieram w ten sposób małą organizację charytatywną, i to akurat z Podlasia. Co więcej, działa w mieście, w którym nigdy nie byłem, ale jej charyzmatyczna liderka potrafi przyciągnąć uwagę.
Jednak w sytuacji, gdy wszystkie miasta zaczną nawoływać do wspierania tylko lokalnych podmiotów, mieszkańcy dużych miast też mogą się odwrócić i przekazać pieniądze gdzie indziej. Od wolontariuszy pracujących na rzecz „Szlachetnej Paczki" wiem, że czasami na lokalnym rynku mieli problem ze znalezieniem chętnych do pomocy przy bardziej skomplikowanych przypadkach. Często wynikało to z konieczności zaangażowania większych środków. Wystarczyło jednak takie problematyczne zgłoszenia przekazać do Warszawy, by szybko wszyscy potrzebujący pomocy ją znaleźli.
Zatem wspieranie lokalnych inicjatyw jak najbardziej, ale z zachowaniem zdrowego umiaru. Zbytnie zamykanie się w miejscowym sosie może wywołać więcej szkód niż pożytku.
Polacy dopiero uczą się, jak można wspierać organizacje pozarządowe. Wielu idzie po linii najmniejszego oporu i wybiera fundacje prowadzone choćby przez stacje telewizyjne. Można się na to zżymać, ale jakkolwiek by patrzeć, lepsze to niż nic.