„Crazy for You" to ewenement w historii musicalu. Do premiery nowej muzycznej komedii braci Gershwinów doszło w 1992 roku. Jej kompozytor George zmarł na raka mózgu w wieku 39 lat w 1937 roku – nie żył już ponad pięć dekad – librecista Ira, brat twórcy „Błękitnej rapsodii" – od ponad dekady. Spadkobiercy nawiązali do musicalu braci z lat 30. „Girl Crazy", włączając do niego inne piosenki, tworząc nową całość.
„Crazy for You" to punkt kulminacyjny 60. urodzin Opery na Zamku. Można mówić o podobieństwie historii opisanej w „Crazy for You" i początków szczecińskiego teatru muzycznego.
– Z niczego musi powstać teatr – mówi Jerzy Wołusiuk, dyrektor artystyczny Opery na Zamku, kierownik muzyczny inscenizacji. – Tworzą go kowboje wraz z dziewczynami z rewii Zanglera, które przybywają z Broadwayu na zapomnianą wioskę Deadrock w Nevadzie. I tam, z Bobbym Childem zaczynają tworzyć scenę. Chcą, by na pustyni powstało miejsce rozrywki dla widza. Bobby był przez całe życie młodym bankierem, synem bogatej kobiety, która funduje mu wszystko, czego potrzebuje do życia, ale on chce zostać artystą. Naszą Operę ludzie też tworzyli od podstaw, oddolnie.
Trudny wybór
Kiedy dyrekcja szczecińskiej opery zastanawiała się nad realizacją musicalu, padały różne tytuły.
– Myśleliśmy o musicalu Adrew Lloyda Webbera, przewijał się na przykład także „Taniec wampirów" Jima Steinmana – powiedział Jerzy Wołusiuk. – Ale wróciliśmy do „Crazy for You", jednej z pierwszych propozycji. Głównie z powodu muzyki. Ponieważ nie jesteśmy teatrem broadwayowskim, tylko muzycznym. „Crazy for You" jest zaś spektaklem, który oprócz tego, że ma wszystkie cechy teatru broadwayowskiego, wywodzi się wprost z z klasyki. Gershwin całe życie chciał być kompozytorem klasycznym. Napisał „Amerykanina w Paryżu", „Błękitną rapsodię" i uważał je za muzykę klasyczną, a nie za muzykę rozrywkową. Może zabrzmi obrazoburczo to, co mówię, ale dla mnie Gershwin to Mozart muzyki rozrywkowej.