Rz: 9 i 10 maja będzie można obejrzeć w Jordankach musical, do którego skomponował pan muzykę. Kto był jego pomysłodawcą?
Sławek Wierzcholski: Pomysł był mój. Bliska jest mi muzyka bluesowa, z którą jestem kojarzony, ale także amerykański folk. Moje piosenki zawsze były wypadkową muzyki bluesowej i folku. A ponieważ w czasach, kiedy rozgrywają się przygody Tomka Sawyera, nie było jeszcze bluesa – wymyśliłem musical folkowy, inspirując się dorobkiem Woody'ego Guthriego. Zaproponowałem mojemu serdecznemu przyjacielowi Jerzemu Andrzejowi Masłowskiemu, żeby napisał na kanwie przygód Tomka własną sztukę i piosenki. Z pewnym oporami, ale się zgodził i poszliśmy z pomysłem do pani dyrektor Anny Wołek, szefowej Kujawsko-Pomorskiego Teatru Impresaryjnego w Toruniu. Z zadowoleniem przyjęła naszą propozycję i zasugerowała, by zamiast sztuki dramatycznej stworzyć musical. Pracowaliśmy z dużym komfortem. W miarę naszej pracy forma się zmieniała, rosła w oczach, w aranżacjach pomógł mi trochę Jędrzej Rochecki, dzięki któremu kompozycje nabrały większego rozmachu. Spektakl się podoba, jest wystawiany po pięć razy w miesiącu. Znalazłby widzów i częściej, ale w repertuarze są także inne tytuły.
Czym była dla pana powieść o Tomku Sawyerze?
Kiedy miałem dziesięć lat, imponowali mi tacy chłopcy jak Tomek Sawyer. Dowcipny, przedsiębiorczy, odważny, choć łatwo mu się nie żyło, ponieważ był sierotą, wychowywała go ciotka w bardzo skromnych warunkach, co było zresztą w tamtych czasach normą. Chodziło się boso, a buty służyły do tego, żeby włożyć je do kościoła. Podsumowując, nie sądzę, by był jakiś chłopiec, który nie identyfikował się z Tomkiem i dystansował wobec jego brata Sida, intryganta, złośliwca i nieudacznika..
Co sprawiło, że po latach wrócił pan do książki z dzieciństwa?