Jest właściwie jedna rzecz, która została ze mną po zimowych miesiącach: powtarzające się co rusz ostrzeżenia o przekroczeniu, często wielokrotnym, stężenia szkodliwych pyłów w powietrzu. PM10, PM2,5, do tego dwutlenek siarki, benzen czy tlenek węgla – do wyboru, do koloru.
Alarmujące doniesienia o smogu (pisaliśmy o nim również na łamach „Życia Regionów") zdecydowanie najczęściej dotyczyły Śląska i Małopolski. Nie bez przyczyny: to Kraków niemal co drugi dzień ostrzegał o niebezpiecznym poziomie szkodliwych pyłów, to na Śląsku znajdują się gminy królujące nie tylko w polskim rankingu miejsc o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu. Skali problemu dopełniały zaś hiobowe wieści z górskich miejscowości, w których odetchnąć pełną piersią odważali się tylko prawdziwi desperaci.
Ucieszyłem się więc, kiedy do walki ze smogiem na poważnie wzięły się samorządy. Władze Małopolski i Śląska przyjęły wyczekiwane od dawna uchwały antysmogowe, których wprowadzenie powinno zdecydowanie poprawić jakość powietrza wdychanego przez mieszkańców. Trudno uznać je za rewolucyjne, przewidują jednak stopniową wymianę przestarzałych pieców na urządzenia bardziej nowoczesne, zakazując przy tym używania najbardziej „brudnych" paliw, w tym mułów węglowych.
Zastanawiają się Państwo, dlaczego teraz o tym piszę, skoro o smogowych alarmach zapomnieliśmy właściwie natychmiast po tym, jak stopniały śniegi? Przypomniał mi o tym prezes Polskiej Grupy Górniczej Tomasz Rogala. Pod koniec ubiegłego tygodnia postanowił wyżalić się dziennikarzom, że przyjęte przez Śląsk i Małopolskę uchwały „wyeliminują" z rynku ok. 2,5 mln ton węgla, który do tej pory dostarczała PGG. Firma nie będzie w stanie od razu przestawić się na produkcję paliwa lepszej jakości, część klientów będzie więc zmuszona kupić opał z importu. Pan prezes nie omieszkał przypomnieć, jaki straszny los czeka wielu klientów jego spółki, którzy zamiast wydawać 370–400 zł za tonę węglowego odpadu, będą musieli wysupłać 800, a może nawet 1000 zł na paliwo odpowiedniej jakości.
Najważniejszy jest dla niego jednak los górników. Dlatego podkreślił, że jego spółka zatrudnia wciąż 40 tys. osób, które mogą odczuć zmiany na rynku wymuszone przepisami. To nie wszystko. Jak zauważyła PAP, „ wyraził ubolewanie", że samorządy Śląska i Małopolski nie wzięły pod uwagę postulatów grupy, która generuje rocznie ok. 10 mld zł przepływów finansowych i odprowadza ok. 2,5 mld zł danin publicznych.