Z piłką przez Podlasie

Przed miesiącem w Ameryce zmarł Zbigniew Kwaśniewski. Uważano go za jeden z największych talentów piłkarskich pochodzących z północno-wschodniej Polski. Kogo jeszcze można umieścić na takiej liście?

Aktualizacja: 18.07.2017 19:11 Publikacja: 17.07.2017 23:00

Tomasz Frankowski jest sztandarem białostockiej piłki.

Tomasz Frankowski jest sztandarem białostockiej piłki.

Foto: Rzeczpospolita/Piotr Nowak

O Kwaśniewskim Antoni Piechniczek mówił: „Miał pecha. Gdyby nie urodził się w Suwałkach, a wcześniej trafił do dobrego klubu w dużym mieście, mógłby konkurować z Kazimierzem Deyną".

Trener wiedział, co mówi. Kiedy pracował w Odrze Opole, Kwaśniewski należał do jego ulubionych zawodników. Odra sprowadziła go z Gwardii Warszawa. Grał tam m.in. z Jerzym Kraską, Ryszardem Szymczakiem, Władysławem Żmudą i zaczynającym karierę Stanisławem Terleckim. To była najlepsza Gwardia od połowy lat 50. W rozgrywkach europejskich pokonała nawet Feyenoord Rotterdam. Tyle że Kwaśniewski trafił do Gwardii z Włókniarza Białystok, kiedy miał już 25 lat. Dopiero w tym wieku debiutował w ekstraklasie. Stracił kilka lat. Jeszcze w czasach gry na Podlasiu uważany był za jednego z najbardziej utalentowanych piłkarzy tego regionu.

Włókniarz był na przełomie lat 60. i 70. najlepszym klubem Białostocczyzny. Trenowany wiele lat przez Bernarda Drylla miał w składzie piłkarzy znanych na lokalnym poziomie. Kiedy grał tam Kwaśniewski, mówiło się o drużynie Czterech Panów K. Oprócz Kwaśniewskiego byli to: Ryszard Karalus, Tadeusz Krysiński i Romuald Karpowicz. Ten ostatni był wcześniej gwiazdą IV-ligowego Mazura Ełk. Chyba wciąż jest najskuteczniejszym strzelcem w historii klubu.

Utytułowani

Tadeusz Krysiński był wychowankiem Jagiellonii, ale mając 21 lat, przeniósł się do Włókniarza. Z IV do III ligi. Grał na skrzydle. Przez cztery sezony strzelał średnio jedną bramkę na dwa mecze. Miał prawo marzyć o czymś lepszym niż Białystok, a synonimem awansu stała się Stal Mielec. Wprawdzie nie przebił się do pierwszego składu, w którym byli już m.in. Grzegorz Lato, Henryk Kasperczak i Jan Domarski, ale rozegrał kilka meczów, dzięki czemu zasłużył na tytuł mistrza Polski. Z Mielca przeprowadził się do Rzeszowa i tam, w barwach Stali, zdobył Puchar Polski. Krysińskiego mało kto dziś pamięta (tym bardziej że osiadł w Australii), ale te dwa sukcesy stawiają go w czołówce najbardziej utytułowanych piłkarzy pochodzących z Podlasia. Urodził się w Czyżewie.

Droga Ryszarda Karalusa jest zupełnie inna. Wychowanek Wigier nigdy nie zagrał na poziomie ekstraklasy i nigdy nie opuścił Podlasia. Nawet po powołaniu do wojska pozostał na tych terenach i bronił barw Husara Nurzec. Potem był wspomniany Włókniarz i przede wszystkim Jagiellonia, gdzie był dyrektorem klubu i trenerem, już kiedy grała w ekstraklasie.

Jednak tym, co po zakończeniu kariery piłkarskiej przyniosło Karalusowi największą sławę, była praca z juniorami Jagiellonii i reprezentacją województwa. W roku 1987 Jagiellonia pierwszy raz awansowała do ekstraklasy. Rok później, dzięki dwóm zwycięstwom 1:0 nad Gwarkiem Zabrze, juniorzy „Jagi" zdobyli tytuł mistrza Polski. Jeszcze wtedy drużynę prowadził Stefan Brewczyk. Żaden zawodnik z tego zespołu nie zrobił kariery w kategorii seniorów.

W roku 1992 ten sukces powtórzyli inni piłkarze i trenerzy. Ryszard Karalus zebrał grupę wyjątkowych talentów już nie tylko w skali Podlasia, ale całej Polski. Pracował z nimi przez kilka lat. W 1989 roku reprezentacja województwa juniorów do lat 15 zdobyła brązowy medal w ogólnopolskim turnieju o Puchar Michałowicza. Rok później ci sami chłopcy, ale w barwach Jagiellonii, zostali mistrzami Polski juniorów młodszych. W 1992 roku wygrali mistrzostwa Polski juniorów do lat 18. W jednej drużynie grali: Marek Citko, Tomasz Frankowski, Mariusz Piekarski, Jacek Chańko, Daniel Bogusz, Bartosz Jurkowski. W reprezentacji okręgu dochodził jeszcze do nich Andrzej Sazanowicz z Gwardii. On i Chańko znaleźli się w kadrze Polski juniorów, która w roku 1990 zdobyła brązowy medal mistrzostw Europy do lat 16.

Sukcesy i niespełnione nadzieje

Citko przeszedł z Jagiellonii do Widzewa, a jesienią 1996 roku stał się najpopularniejszym piłkarzem w Polsce. Zdobył dwie bramki w Lidze Mistrzów i gola dla reprezentacji w meczu z Anglią na Wembley. I choć był to mecz przegrany, a Widzew nie wyszedł z grupy, sympatia dla Citki nie malała. Telewidzowie w plebiscycie na najlepszego polskiego sportowca roku 1996 przyznali mu pierwsze miejsce. Ocenili go wyżej niż mistrzów olimpijskich z Atlanty. „Citkomania" ogarnęła cały kraj. Piłkarz był bliski przejścia do Blackburn, doznał jednak kontuzji i pięknie zapowiadająca się kariera została przerwana niemal na starcie. Citko grał jeszcze długo, ale nigdy nie powtórzył największych sukcesów.

Jego śladem do Łodzi wyjechał Daniel Bogusz. Przez osiem lat był żelaznym obrońcą Widzewa, dwukrotnie wystąpił w reprezentacji. W 2002 roku wyjechał do Arminii Bielefeld i od tamtej pory mieszka w Niemczech. Tyle szczęścia nie miał Jacek Chańko. Wydawało się, że to on zrobi największą karierę. Jagiellonię zamienił jednak na Stomil, a dwa lata spędzone w Werderze Brema okazały się czasem straconym. Najlepiej czuł się w Jagiellonii.

Bartosz Jurkowski należał przez kilkanaście lat do solidnych obrońców ligi. Krążył między Białymstokiem, Olsztynem, Wronkami, Płockiem, Łęczną i Gdańskim, aby wrócić ostatecznie w rodzinne strony.

Mariusz Piekarski został pierwszym Polakiem w lidze brazylijskiej. Grał na tyle dobrze, że z Atlético Paranaense kupiło go Flamengo Rio de Janeiro, jeden z najbardziej znanych klubów Ameryki Południowej. Okazał się lepszym technicznie graczem od kilku konkurentów wychowanych na plaży Copacabana. Mimo to Piekarski też nie zrobił kariery, jaką mu przepowiadano. Jedynym z grupy „złotych chłopców Karalusa", któremu to się udało, był Tomasz Frankowski. Może dlatego, że miał szersze horyzonty niż inni utalentowani rówieśnicy. Z Wisłą pięciokrotnie zdobywał tytuł mistrza Polski, z Jagiellonią – Puchar Polski, cztery razy został królem strzelców ligi, a 168 goli w 302 meczach ligowych Jagiellonii i Wisły daje mu trzecie miejsce na liście najskuteczniejszych strzelców w 90-letniej historii rozgrywek, za Ernestem Polem i Lucjanem Brychczym, a przed Gerardem Cieślikiem i Włodzimierzem Lubańskim. Dwaj snajperzy przed nim i trzech za nim to Ślązacy.

Nie tylko Polska

Frankowski grał we Francji, Japonii, Anglii, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych. 22 razy wystąpił w reprezentacji Polski, kiedy jej trenerem był Franciszek Smuda, „Franek" pomagał mu w zajęciach z napastnikami, wśród których był Robert Lewandowski. Do pełni szczęścia brakuje mu jedynie występu na mistrzostwach świata. Choć bramkami zapracował na awans Polski na mundial w Niemczech, Paweł Janas nie powołał go do kadry. Mimo to Tomasz Frankowski jest sztandarem białostockiej piłki.

On miał pecha do trenera Janasa, Zbigniew Kwaśniewski mógł mieć pretensje do Jacka Gmocha za to, że nie włączył go do kadry na mundial w Argentynie (1978). Kwaśniewski stylem gry przypominał Kazimierza Deynę. Był świetny technicznie, decydował o grze Odry, mógł być zmiennikiem Deyny. Na pewno był piłkarzem lepszym od Bohdana Masztalera, na którego postawił Gmoch.

Pierwszym piłkarzem z okręgu białostockiego, który pojechał na mistrzostwa świata, był wychowanek Mazura Ełk Andrzej Zgutczyński. Król strzelców ligi na 15 lat przed Tomaszem Frankowskim, mistrz Polski z Górnikiem Zabrze, po mundialu w Meksyku (1986) trafił do „polskiego" AJ Auxerre. Wychowanek Jagiellonii Radosław Sobolewski jako zawodnik Wisły pojechał na mistrzostwa świata w Niemczech. Bramkarz Wojciech Kowalewski – wychowanek Wigier Suwałki – był rezerwowym bramkarzem na mistrzostwach Europy w Austrii. Sobolewski to legenda Wisły Kraków. Kowalewski dobrze się zapisał w pamięci kibiców Szachtara Donieck i Spartaka Moskwa.

Podczas Euro w Polsce (2012) rezerwowym bramkarzem był kolejny białostoczanin Grzegorz Sandomierski. Od kiedy Jagiellonia przeniosła białostocki futbol z peryferii do centrum, obecność piłkarzy z północno-wschodniej Polski w klubach ligowych całego kraju i reprezentacjach stała się normą.

Pionierem na tym szlaku był jeszcze przed wojną urodzony w Białymstoku Antoni Komendo-Borowski. Wychowanek WKS 42. Pułk Piechoty (występującego też pod nazwą Jagiellonia) przeszedł do Pogoni Lwów i w roku 1935, jako zawodnik tego klubu, wystąpił w reprezentacji Polski w meczu z Łotwą (3:3). Zdobył jedną bramkę. Był więc pierwszym białostoczaninem w reprezentacji. Rok wcześniej, jadąc pociągiem ze Lwowa do Królewca, miał przesiadkę w Grajewie i kilka godzin czasu wolnego. Akurat tamtejsza Warmia grała towarzyski mecz z Masovią Ełk. Komendo poszedł na stadion, został tam rozpoznany i spytano go, czyby nie zagrał. Włożył więc koszulkę Warmii, strzelił cztery bramki, po czym wrócił na dworzec. Warmia wygrała 6:0. Komendo-Borowski brał udział w kampanii wrześniowej, a jako oficer Armii Polskiej Władysława Andersa walczył pod Monte Cassino. Zmarł po wojnie w Wielkiej Brytanii.

Korzystałem z książki Jerzego Górki „Piłkarskie dzieje Podlasia 1929–2009".

Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break