Rz: Znam nieźle kariery większości najlepszych polskich sportowców XX wieku i żadnej nie mogę porównać z pańską. Od zawodnika po wiceministra, z sukcesami trenerskimi po drodze. Tego można się nauczyć?
Zbigniew Pacelt: Wszystkiego można się nauczyć, tylko trzeba chcieć. Kiedy minister Stefan Paszczyk zaproponował mi stanowisko dyrektora Departamentu Sportu Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki, miałem 43 lata i żadnych doświadczeń w tego rodzaju pracy. Ale Paszczyk wrócił wtedy z Hiszpanii, miał swój udział w przygotowaniach Hiszpanów do igrzysk w Barcelonie. Odniósł tam sukces i wielu rzeczy się nauczył. Postanowił więc zatrudnić kogoś, kto był zawodnikiem i zna od środka sport na najwyższym poziomie.
Niezłe wyzwanie. Bał się pan?
Byłem zawodnikiem, trenerem najpierw Legii, a potem kadry olimpijskiej w pięcioboju i dyrektorem biura, ale nie byłem urzędnikiem państwowym. To jednak nie to samo. Przez pierwsze pół roku rozmawiałem więc codziennie po kilka godzin z mądrzejszymi od siebie. Okazało się, że dzięki Stefanowi Paszczykowi odkrywam w sobie nowe umiejętności i pasje. Od tamtej pory działam w sporcie jako organizator, zarządca, koordynator. Byłem wiceministrem, wiceprezesem Polskiej Konfederacji Sportu, szefem lub zastępcą szefa misji na siedmiu igrzyskach olimpijskich, a przez dziesięć lat także posłem, pracującym w Komisji Kultury Fizycznej i Sportu. Teraz jestem prezesem Unii Związków Sportowych Warszawy i Mazowsza.
Czyli jest pan przy sporcie już od ponad pół wieku. Gdyby pan tego nie lubił, to robiłby pan co innego.