Można powiedzieć, że w pojedynkę uratował w Budapeszcie honor polskiego pływania. Kibicom, przyzwyczajonym do sukcesów Otylii Jędrzejczak, Pawła Korzeniowskiego czy Konrada Czerniaka, trudno było zrozumieć, że Polacy odpadają jeden po drugim w półfinałach i o medalach trzeba zapomnieć.
Na szczęście Wojdak stanął na wysokości zadania i najpierw zdobył srebro na dystansie 800 m stylem dowolnym, a potem w dobrym stylu awansował do finału na 1500 m. Tam, być może, zabrakło mu trochę sił i ostatecznie skończył rywalizację na siódmej pozycji, ale i tak został bohaterem reprezentacji, a „Przegląd Sportowy" poświęcił mu miejsce na okładce. Sukces jest tym większy, że został osiągnięty bez wielkiego zaplecza i olbrzymich nakładów finansowych, głównie dzięki pracowitości i sile woli. W dzisiejszym sporcie takie argumenty nie zawsze wystarczają, bo liczą się przede wszystkim pieniądze.
O Wojdaku zrobiło się głośno, a sam zawodnik niedługo po zdobyciu medalu w Budapeszcie śmiał się, że z gratulacjami dzwonili do niego nawet doradcy kredytowi. Kilka tygodni później doradcy już nie dzwonili, a Wojdak po krótkim urlopie rozpoczął treningi przed kolejnymi ważnymi zawodami.
Dzięki sukcesowi trochę mu teraz łatwiej pukać do drzwi potencjalnych sponsorów. – Już od pewnego czasu miałem grupę kilku sponsorów, teraz prowadzimy rozmowy z nowymi firmami. Medal pomógł, bo przedsiębiorcy naturalnie chcą sponsorować kogoś, kto je zdobywa. Trzeba pamiętać, że w pływaniu liczą się tylko sukcesy na długim basenie – opowiada „Rzeczpospolitej" Wojdak.
Dodatkowe środki na pewno się przydadzą, choćby na paliwo do samochodu. Kiedy zaczyna się sezon startów na długim basenie (50 m), zawodnik z trenerem Marcinem Kacerem dwa razy dziennie jeździ do Dębicy, bo bliżej nie ma 50-metrowej pływalni.